Niecierpliwie czekałam na tę książkę. Pewnie porównywalnie oczekiwałam na każdą inną tego autora. Jednak W głębi lasu niezbyt mnie zaskoczyło i wyszło jak zwykle: coś się wydarzyło w przeszłości – z jakichś powodów „odzywa się” teraz – a główny bohater jest w tę przeszłość bardziej uwikłany niż początkowo zapewnia. Brzmi banalnie i podejrzanie znajomo? No tak, podobnie do Nie mów nikomu, nawet bardzo dosłownie, a niektórzy po lekturze obydwu książek twierdzą wręcz, że jest to powielenie tego samego tematu. Moim zdaniem nie do końca. Oto mamy głównego bohatera – Paula Copelanda, wdowca z sześcioletnią córką. To właśnie jego dosięga przeszłość. Dwadzieścia lat temu na obozie wakacyjnym, w dość tajemniczych okolicznościach, ginie czwórka obozowiczów, wśród nich jest i Camille - siostra Paula. Problem polega na tym, że znaleziono ciała jedynie dwójki zamordowanych obozowiczów. W podobny sposób w ciągu kolejnych lat (i wakacyjnych obozów) zamordowano kilka innych osób, a seryjny zabójca – Wayne - dzieciak z
„dobrego domu” - Steubens – zostaje zatrzymany i skazany. Niestety nie udowodniono mu związku z tym pierwszym morderstwem.
Obecnie Copeland jest prokuratorem, jego kariera całkiem nieźle się zapowiada, właśnie prowadzi ważną sprawę - chce doprowadzić do skazania gwałcicieli – chłopców z „dobrych domów”. Wiadomo więc, że jego życie wcale nie jest spokojne, a gdy zaczną się pojawiać różne osoby, to akcja zacznie się na dobre. Najpierw jest to Gil Perez, chłopak, którego właśnie dwadzieścia lat temu podobno zamordowano, ale którego ciała nigdy nie znaleziono, podobnie jak ciała Camille Copeland. Tyle, że teraz „uznany za zmarłego” przez tyle lat jest naprawdę martwy.
Samo zawiązanie akcji („oto nagle pojawia się nieboszczyk”, nie wiadomo, dlaczego, dlaczego teraz i co nim powoduje) jest trochę naiwne, ale po lekturze kryminału – jak najbardziej bardziej zrozumiałe. Jeśli nie wiadomo, o co chodzi... No właśnie. Jak to u Cobena bywa, głównemu bohaterowi pomagają różni ludzie, nie zawsze oficjalnie, ale są to ci, którym bohater coś zawdzięcza. Tym razem są to emerytowani agenci KGB, a ich związek z głównym bohaterem jest wyjątkowo silny. Tak, tak: agenci KGB w Stanach Zjednoczonych. (A więc kolejna niespodzianka) Z Cobenem jest tak, że albo się go czyta, albo nie; albo się lubi jego kryminały, albo nie. Nie zamierzam nikogo przekonywać, że warto przeczytać tę książkę, chociaż jest tam sporo rzeczy dosyć nam bliskich: środowisko agentów KGB, mechanizmy werbowania donosicieli, charakterystyczne dla Związku Radzieckiego, gdy niektórzy donosili nawet na członków najbliższej rodziny. Oczywiście motyw ten jest mocno naciągany, potraktowany pobieżnie i nawet średnio zorientowany w
temacie Polak stwierdzi, że to taka filmowa wizja życia obywateli radzieckich, ale niech mu będzie. W końcu to on, Harlan Coben, jest znanym autorem kryminałów. I najważniejsze, że fabuła się trzyma kupy. Mniej więcej. Będzie sporo zwrotów akcji, wielu bohaterów, także tych z przeszłości, odkrywanie przez Paula–Pawła prawdy będzie odkupione wysoką ceną, ale przecież musi rozwikłać zagadkę „zaginięcia” siostry, bo w jej śmierć nigdy nie uwierzył. Sam Coben pisze, jak to on: używając krótkich, prostych, dynamicznych zdań, wrzucając kilka złotych myśli, jak choćby tę, że najlepszą kryjówką dla wielu jest dno butelki z alkoholem. Ale nie czytam kryminałów po to, aby chłonąć mądrości życiowe. Tym razem wyjątkowo nie pochłonęłam całej książki od razu. Może to też rutyna.