Misterna i subtelnie tkana, a jednak solidnie skonstruowana – taka jest ta powieść. Jej strony zaludniają współczesne czarownice z jednej strony, zaś nawiedzeni kaznodzieje przewodzący rozmaitym sektom z drugiej. Mamy także maltretowane kobiety, nadużywających przemocy mężczyzn, nieśmiałych policjantów i watahy bezpańskich psów, rezydujących na nieodległej wyspie. Co i rusz odbywają się inscenizacje dawnych procesów o czary, a i obecnie także nie brakuje oskarżeń o ich uprawianie.
Towner, główna bohaterka, to rozchwiana psychicznie młoda kobieta, powracająca do miasteczka Salem po latach, by wyjaśnić tajemnicę zaginięcia swojej ukochanej ciotki Evy. Powrót to trudny, bo niechętny i wymuszony – także do tragicznej przeszłości; matki, z którą nie ma dobrego kontaktu i dramatu, jaki stał się udziałem jej siostry bliźniaczki. Jednak akcja nie jest czytelnikowi podana jak na talerzu, widzimy tylko ogólny zarys, jak w delikatnej koronce, której cały wzór możemy dokładnie zobaczyć jedynie z bardzo bliskiej odległości, bo z daleka jawi nam się jedynie jako niewyraźna plama. Autorka bez ustanku zwodzi, pozwala snuć przypuszczenia, pewne rzeczy naświetla bardziej, inne skrzętnie przemilcza, a skomplikowane relacje między powieściowymi bohaterami jeszcze bardziej utrudniają jej odbiór. Kłamstwa, prawdy i półprawdy – z tego utkana jest cała powieść. Granica między tym, co realne, a elementami nadprzyrodzonymi zaciera się w niej do tego stopnia, że już nie wiemy, co wydarzyło się naprawdę, a
co tylko w sferze bogatej wyobraźni jej bohaterów. Niesłuszne porównanie koronkowej historii do „Szóstego zmysłu” nie odbiera jej wcale mocy oddziaływania. To niewątpliwie mocna powieść, choć składają się na nią wyjątkowo delikatne fragmenty.