Ivan Brun nie lubi swojego czytelnika. Gdyby go lubił, nie narysowałby tego komiksu. Nie wykrzyczałby mu w twarz swoich przekonań. Oszczędziłby mu odrażających obrazów pełnych przemocy, seksu i niczym nieuzasadnionego okrucieństwa. Prawdy o wyzysku, nędzy i upodleniu. Gdyby Ivan Brun lubił swojego czytelnika najprawdopodobniej w ogóle nie rysowałby komiksów. A wtedy nie mógłbym napisać jak doskonałym jest artystą. Wydany właśnie album Bez komentarza to pozycja zaskakująca. Brun, w krótkich, kolorowych, pięknie narysowanych, niemych historyjkach o śmiesznych ludzikach z przerośniętymi głowami, opowiada o tym, co go boli. A boli go rzeczywistość. Bez komentarza jest więc bezlitosną jej krytyką. Dostaje się w tym komiksie niemal każdemu, kto na to zasługuje. Politykom, korporacjom, Kościołowi, organizacjom państwowym, społeczeństwu, telewizji, kulturze, artystom, mężczyznom, najróżniejszego rodzaju mafiom. I to dostaje się naprawdę mocno, bowiem Brun nie wie, co to autocenzura. Jego kolorowe, przepięknie
narysowane historyjki roją się od gwałtów, brutalnych morderstw czy szokujących scen (jak chociażby jedzenie własnych odchodów, po to by wygrać telewizyjne reality show). Tam, gdzie inni artyści zatrzymują się asekurancko, Brun dopiero łapie wiatr w żagle. Nie ma chyba żadnego tematu, który bałby się poruszyć, wyszydzić, wyśmiać. Nic, czego bałby się narysować. Dla wielu ta anarchistyczna, bezkompromisowa, punkowa estetyka może się wydawać nadużyciem, ale jak już pisałem Brun wcale nie lubi swoich czytelników. Nie oczekuje także, by czytelnicy polubili jego i jego komiks. Bez komentarza nie ma wzbudzać sympatii - ma szokować, obezwładniać, wywoływać mdłości, obrzydzenie i refleksję na raz. Ten album pluje odbiorcy w twarz. Krzyczy o hipokryzji, nienawiści i nierówności. Czeka aż zdumiony odbiorca na moment opuści gardę i uderza z wielką siłą. A gdy powalony kolejnym obrazem czytelnik leży na łopatkach i zwija się z bólu, Bez komentarza jeszcze go dobija. Nokaut jest całkowity. Dlatego, nawet jeżeli
komuś się ten komiks nie spodoba to na pewno uzna go za ważny. Bo o niektórych rzeczach po prostu trzeba krzyczeć, inaczej znikną w zalewie informacyjnego bełkotu i nigdy już o nich nie wspomnimy.
Jednak nie jest tak, że Bez komentarza to album idealny. Do tego nieco mu brakuje. Przede wszystkim Brun jest skrajnie nieobiektywny. Swojej lewicowości (a wręcz lewactwa) nie stara się nawet ukrywać. W świecie, który przedstawia złe są korporacje, faszystowskie rządy, służby bezpieczeństwa, intelektualne i artystyczne elity. Niemal zawsze reprezentowane przez mężczyzn. I zawsze spiskujące przeciwko słabszym od siebie. Łatwo uzasadnić tę stronniczość faktem, że to nie obiektywna rozprawa o stanie świata, ale rozpaczliwe wołanie o opamiętanie, jednak pewien dyskomfort pozostaje. Wiele spraw zostało uproszczonych, wiele problemów spłyconych, niektóre przesadnie rozbuchane. Wątpliwości budzi też niestety forma dzieła. Jak na komiks niemy strasznie dużo się w nim gada. I chociaż Brun zazwyczaj nieźle radzi sobie z ikonograficznym wyrażeniem tego, co bohaterowie mówią, to jednak czasami ciężko ich zrozumieć. Bywa też i tak, że przez moment narracji brakuje płynności, a czytelnik czuje się zdezorientowany.
Bez komentarza to niesamowity komiks, o którym trudno pisać obiektywnie. Mnie osobiście urzekła jego bezkompromisowość. Spodobała mi się pogarda Bruna dla czytelnika. Zakochałem się w makabrycznych rysunkach łączących naturalizm z lalkową estetyką. Zrozumiem jednak tych, których odstraszą makabra, wulgarność i nadużycia. Warto jednak po Bez komentarza sięgnąć choćby po to, by przypomnieć sobie o mieście, w którym giną kobiety, o tym w jakiej nędzy żyje większość ludzi na Ziemi, o tym jak bezrefleksyjnie dajemy się manipulować mediom i władzy, o tym na jak wiele jesteśmy w stanie się zgodzić, by wypełnić nasze puste życia pieniędzmi lub seksem. Bo jest to coś o czym warto pamiętać.