Fani najsłynniejszego agenta świata 007 czekają wciąż na nowy odcinek jego przygód. Wiele wskazuje, że film wyprzedzi książka.
W kwietniu brytyjska wytwórnia EON Productions oznajmiła, że wstrzymuje prace nad filmem znanym jedynie pod roboczym tytułem „Bond 23”. Powód? Kłopoty finansowe, z jakimi boryka się od dawna główny producent, czyli hollywoodzkie studio MGM. Barbara Broccoli i Michael Wilson, współproducenci filmu i spadkobiercy „wynalazcy” ekranowego Bonda, czyli Alberta Broccolego, twierdzili wówczas, że to tylko czasowa przerwa, a Daniel Craig i typowany na reżysera Sam Mendes są gotowi rozpocząć pracę w każdej chwili.
Jednak na początku listopada MGM złożyło w sądzie wniosek o upadłość, nie mogąc zabezpieczyć dalszych bankowych pożyczek ani znaleźć kupca, który wydobyłby studio z opresji obliczanej na 4 mld dolarów. Craig gra już w nowych filmach, Mendes też wziął się za inne tematy. Obaj ogłosili, że wracają do pracy nad „Bondem 23”, dla którego dzięki restrukturyzacji zadłużonego studia cudem udało się zabezpieczyć fundusze, tyle że film pojawi się najwcześniej pod koniec 2012 roku.
Nie zapominajmy jednak, że Bond to także książki. Niektórzy powiedzieliby nawet, że zwłaszcza książki - gdyby nie powieści Iana Fleminga o nieustraszonym i cynicznym agencie w służbie brytyjskiego imperium, nie wiadomo, jak potoczyłyby się kariery Seana Connery'ego, Rogera Moore’a, Daltona, Brosnana, Craiga. To Bondowi zawdzięczają, że ich nazwiska i twarze są dziś znane wszystkim. Spadkobiercy zmarłego w 1964 roku Fleminga uznali, że „świat (filmowy) to za mało” i postanowili kontynuować cykl przygód komandora Jamesa właśnie w wersji książkowej. Autorzy tacy jak Kingsley Amis czy John Gardner znaczącego sukcesu nie odnieśli, dopiero Sebastian Faulks z napisaną w 2008 r. powieścią Piekło poczeka trzymał się tygodniami na listach bestsellerów. Czy najnowszy tom, wciąż znany pod prowizorycznym tytułem
Project X, zdobędzie równie wielu czytelników?
Pełna wersja artykułu w aktualnym wydaniu „Rzeczpospolitej”.