O ile zawsze ceniłem Jadwigę Staniszkis za zmysł analityczny oraz za niezależność i mówienie rzeczy niemodnych i z pozoru tylko odbiegających od rzeczywistości, o tyle jej kassandryczne próby eksploracji przyszłości zazwyczaj okazywały się być nietrafne. Uwaga ta jest o tyle istotna, że w Postkomunizmie mamy do czynienia z drobiazgowym badaniem dziwacznego systemu, jaki urodził się – według autorki – w 1984 r., roku orwellowskim, w którym nic się tak naprawdę nie działo, a dziwny ów stan przejściowy zakończył się w 1999 r. Jak nazwać ustrój z roku 2002, skoro w mojej opinii nie zaszła szczególnie istotna zmiana, a wiele elementów uznanych za kluczowe nadal jest obserwowalne? Autorka chyba jednak wpadła we własną pułapkę – wydzielając „przestrzeń symboliczną” sama potraktowała równoczesne odejście kadry polskich kapitalistów nomenklaturowych jako koniec pewnego systemu. Tymczasem zasadnicze mechanizmy przez nią opisane świetnie funkcjonują nadal, ku zgryzocie tych wyborców, którzy w latach 1980-81
przeprowadzali rewolucję etyczną.
Szczególne znaczenie dla myślicieli politycznych i społecznych w Polsce powinna mieć koncepcja Staniszkis, zaczerpnięta zresztą z kultury konfucjańskiej, o istocie relacji. Zauważyła bowiem niezwykle trafnie, że o istocie przemian ostatnich dwudziestu lat w Europie Wschodniej nie zadecydowały zmiany polityczne, bo to odbywały się w „przestrzeni symbolicznej”, natomiast o ich głębi świadczą przemiany własnościowe. Można je porównać z rewolucją francuską, gdzie wskutek działań kolejnych rządów rewolucyjnych ogromna część majątku państwowego i osób blisko z państwem związanych, czyli głównie arystokracji, przeszła w podejrzanych okolicznościach w ręce drobnych i średnich przedsiębiorców. W krajach postkomunistycznych doszło, według Staniszkis, do podobnego manewru, z tym że mniej spektakularnego. Majątek państwowy został skolonizowany i zawłaszczony, zwykle przez ludzi związanych z komunistycznym aparatem bezpieczeństwa oraz średnim szczeblem partyjnym, wychowanym na specyficznej namiastce
konsumpcjonizu lat siedemdziesiątych.
Wielki dramat polskiej rewolucji nie różni się zasadniczo od innych tego typu historycznych przejść – stwierdzenia w stylu „nie tak miało być” zawsze padają z ust przywódców-ideologów, których unosi prąd wydarzeń. Paradoksem jest to, że ludzie z obozu solidarnościowego, przepojeni etyką i niosący na sztandarach hasła zdrowych zasad społecznego funkcjonowania w istocie przyczynili się do skolonizowania państwa, często wbrew świadomości i woli. Jakby powiedziała Autorka – w przestrzeni symbolicznej poniesiono porażkę, w realnej, bytu ekonomicznego i struktury własności stworzono system niezwykle przypominający gospodarki azjatyckie, w którym byt wielu przedsiębiorców zależy od urzędniczych kaprysów, a służba państwowa postrzegana jest jako apanaż. Z początku analogie do podziwianych przez Staniszkis Chin nieco mnie dziwiły – w trakcie lektury jednak zrozumiałem, że nie są aż tak egzotyczne.
Książka ma jedną zasadniczą wadę – język. Oczywiście rozumiem intencję znalezienia uniwersalnego narzędzia opisu rzeczywistości naukowej socjologii, jednak ów metajęzyk czasami wręcz uniemożliwia lekturę. A szkoda, ponieważ cenne analizy i obserwacje, zawarte w Postkomunizmie nie wyjdą poza krąg osób, które chciały się przebijać przez gąszcz zbędnie trudnej terminologii.