Choć Panowie herbaty to już czwarta wydana po polsku książka „pierwszej damy literatury niderlandzkiej”, Hella S. Haasse (ur. w 1918 roku) jest u nas w dalszym ciągu pisarką mało znaną i rzadko komentowaną przez rodzimą krytykę. W ostatnich kilkunastu latach nakładem oficyny Noir sur Blanc ukazały się kolejno: Urug (1997; historia przyjaźni pomiędzy holenderskim chłopcem a tytułowym Urugiem, jego indonezyjskim rówieśnikiem), Niebezpieczny związek albo listy z Daal en Berg (2002; rozpisany beletrystycznie dialog przeszłości z teraźniejszością oraz swoista kontynuacja słynnych Niebezpiecznych związków de Laclosa) i Drogi wyobraźni (2004; powieść poruszająca kwestię relacji sztuki i życia oraz „hymn pochwalny na cześć wyobraźni”). Niestety, mimo tych wydawniczych starań Haasse pozostaje pisarką do odkrycia przez polskiego czytelnika, nie mówiąc już o tym, że do dzisiaj nie doczekała się – niechby i jednozdaniowego – hasła w polskojęzycznej Wikipedii, co jeszcze bardziej unaocznia jak popularną jest u
nas autorką…
Głównym bohaterem właśnie wydanych Panów herbaty jest Rudolf Eduard Kerkhoven. Po ukończeniu nauki i zdaniu wszystkich egzaminów – podobnie jak większość jego krewnych – opuszcza Holandię i zamieszkuje na Jawie, która w latach 1869-1918 (czas trwania powieści) stanowiła część Holenderskich Indii Wschodnich (wcześniej, do 1799 roku, Kompanii Wschodnioindyjskiej). Młody, 21-letni mężczyzna jest pełen zapału do pracy i dość naiwnych wyobrażeń na temat kształtu życia na wyspach indonezyjskich, które to wyobrażenia już wkrótce zostaną skonfrontowane z nieco bardziej brutalną rzeczywistością, ale też trudno nie podzielać jego początkowego entuzjazmu i idealizmu dodatkowo podsycanego rajskim wyglądem Gambungu. Kolejne lata to czas poznawania ciemnych stron tego „Eldorado”, wymagające nadludzkich wysiłków karczowanie leśnych terenów pod przyszłe uprawy kawy i herbaty, prace przy próbnym ogrodzie herbacianym, szlifowanie znajomości języka sundajskiego, poznawanie wierzeń i tradycji miejscowej ludności.
Rudolf buduje powoli swój autorytet jako zarządca całego przedsiębiorstwa (chodzi nie tylko o przynoszące w kolejnych latach coraz większe dochody uprawy czy szacunek okazywany swoim pracownikom, ale też gesty zgoła symboliczne takie, jak zastrzelenie zagrażającej tubylcom pantery) oraz próbuje się odnaleźć w – mówiąc eufemistycznie – skomplikowanym i rozległym systemie rodzinnym Kerkhovenów i van der Huchtów (nie bez przyczyny na ostatnich stronach książki zamieszczono drzewo genealogiczne oraz tabele plantacji herbaty w Preangerze wraz z nazwiskami ich właścicieli i dzierżawców). Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze coraz bardziej dojmująca samotność młodego przedsiębiorcy zakończona w dniu, w którym u swojej siostry Cateau poznaje jej piękną 17-letnią przyjaciółkę, Jenny Roosegaarde Bisschop.
Powieść Helli S. Haasse jest obszerną, gęstą i wielowątkową sagą wyczerpująco opowiadającą o czterech pokoleniach rodziny Kerkhovenów. Jeśli uwzględnić liczne wątki poboczne czy pojedyncze retrospekcje, otrzymamy opowieść skrojoną jeszcze szerzej i ambitniej. Haasse szczególną uwagę przywiązuje do wszelkich rodzinnych zależności i stosunków, zmieniających się jak w kalejdoskopie relacji między krewnymi. Przygląda się dzieciom walczącym o uwagę i uznanie rodziców (przede wszystkim usilne starania Rudolfa), kłótniom i zatargom między rodzeństwem czy cieniom i blaskom pożycia małżeńskiego. To właśnie opis małżeństwa Rudolfa i Jenny oraz kolejnych, coraz bardziej męczących ciąż i postępującej depresji Jenny uważam za najbardziej interesujące fragmenty Panów herbaty i niezmiernie żałuję, że temu właśnie wątkowi autorka nie poświęciła jeszcze więcej uwagi (a nawet całej powieści, gdyż wyobrażam sobie, że wtedy zamiast o tytułowych „panach herbaty” czytalibyśmy dużo bardziej emocjonującą historię „jawajskiej pani
Bovary”).
Trzeba bowiem zaznaczyć, że ta powieść oparta na autentycznej historii rodzinnej, na dokumentach, fotografiach i listach udostępnionych autorce przez potomków oraz krewnych bohaterów książki jest tak drobiazgowa i rzetelna, że można ją traktować jak akademicki podręcznik do nauki historii, a to, niestety, mocno osłabia dynamikę całej opowieści. Panowie herbaty są powieścią tak perfekcyjną, tak wzorcowo skonstruowaną i napisaną tak klarownym, oszczędnym językiem, że niejeden czytelnik może uznać tę elegancką, subtelną, a właściwie – przede wszystkim w sensie formalnym i stylistycznym, ale nie tylko – konserwatywną i tradycyjną sagę za staroświecką, nużącą i spóźnioną o jakieś sto lat. Warto więc podkreślić, że Panowie herbaty są idealną propozycją lekturową przede wszystkim dla czytelnika lubującego się w klasycznej, XIX-wiecznej powieści realistycznej, w której obszerne fragmenty poświęcone wielopiętrowym i coraz bardziej komplikującym się relacjom rodzinnym, florze i faunie Jawy czy szczegółowym opisom
metod uprawy herbaty i chinowców jawią się jako nieodłączne elementy prawdziwej, wielkiej literatury a nie jako „nudne przerywniki”. Podsumowując: wymagający Panowie herbaty z pewnością nie są powieścią dla każdego i – mimo wszystko – wątpię, by od tej powieści rozpoczęła się wielka kariera Helli S. Haasse w Polsce.Nie ulega jednak wątpliwości, że ta rozbudowana i wielowątkowa, a zarazem prosta i oszczędna formalnie proza powinna się stać literackim wydarzeniem tak, jak to miało miejsce chociażby w Holandii, gdzie w dorocznym plebiscycie uznano ją za najlepszą książkę 1992 roku.