Kolacja u Hansa Franka, matka alkoholiczka. Te historie porażają
Książek na polskim rynku ukazuje się tak wiele, że można się w tym pogubić. Co z ostatnich miesięcy jest szczególnie warte przeczytania? Oto pierwsza część naszej skromnej listy, na której znajdziecie m.in. nowe tłumaczenia znanego klasyka, pozycję historyczną, szokujący reportaż oraz mocne powieści.
Trochę w ramach kontry do tegorocznej edycji nagrody "Nike", która była zdominowana przez reportaże, na tej liście znajdziecie w większości powieści. Są jednak o tak różnym stylu i treści, że warto właściwie zajrzeć do każdej z nich. A reszta tytułów z innych obszarów powinna zaspokoić waszą ciekawość na dłuższy czas.
Oczywiście w żaden sposób nie można umieścić wszystkiego w tego typu tekście –gdybyśmy chcieli tak zrobić, to musielibyśmy wypisać z kilkadziesiąt pozycji. Ale jesteśmy przekonani, że poniższa lista skrywa wiele dobrego. Zobaczcie pierwszą część naszych rekomendacji:
David Frye – "Mury. Historia cywilizacji" (wyd. W.A.B.)
Amerykański historyk David Frye podjął się fascynującego tematu. Postanowił opowiedzieć historię cywilizacji przez pryzmat mało znanej i często zaskakującej roli murów obronnych. "Żaden z ludzkich wynalazków nie miał większego wpływu na powstanie, rozwój i kształt cywilizacji. Bez murów nie byłoby chińskich uczonych, babilońskich matematyków ani greckich filozofów" – stwierdza. Frye rzuca pełno interesujących faktów i snuje swoją narrację w przystępny sposób. Jego nietypowe ujęcie jest warte sprawdzenia.
Douglas Stuart – "Shuggie Bain" (wyd. Poznańskie)
Jeśli jeszcze nie słyszeliście o pierwszej powieści Douglasa Stuarta, to warto nadrobić zaległość. Nagrodzona Bookerem historia o tytułowym bohaterze i jego dorastaniu w Glasgow lat 80. to rzecz, która ma coś z ducha XIX-wiecznych powieści realistycznych w stylu Emila Zoli. Oczywiście nie oznacza to, że mamy do czynienia tutaj ze staroświeckim tekstem – wręcz przeciwnie. A jestem pewny, że niejeden opis zmagającej się z alkoholem matki Shuggiego wywoła w was wiele emocji.
Trzeba też koniecznie pochwalić pracę tłumaczeniową Krzysztofa Cieślika, który z dużą precyzją był w stanie oddać soczystą potoczność oryginału. Dzięki temu proza ma bardzo płynny rytm – nawet nie spostrzegamy, kiedy zdążyliśmy przeczytać tyle stron. Mocne doświadczenie.
Samuel Beckett – "Murphy" (wyd. PIW)
Przywiązany do bujanego fotela w ciemnym kącie pokoju Murphy wykonuje tylko najdrobniejsze, mimowolne ruchy. Próbuje pogrążyć się w niebycie.
Powyższy opis pierwszego dużego tekstu literackiego wybitnego irlandzkiego pisarza może nie brzmi frapująco, ale Beckett miał niezwykłą umiejętność wciągania czytelnika do swojego ponurego i ascetycznego świata, a mówiąc precyzyjniej, do nicości. Fanów jego prozy do tej pozycji nie trzeba będzie raczej przekonywać, ale reszta nie powinna się obawiać kontaktu z nią – to rzecz imponująco napisana. I o tyle ciekawa, że zdradza jeszcze wpływ Jamesa Joyce’a, który w następnych latach całkowicie wyparował z jego stylu.
Maurice Blanchot – "Wyrok śmierci" (wyd. PIW)
Maurice’a Blanchota uważa się za jednego z wielkich samotników XX-wiecznej literatury. Autor wybitnego "Tomasza Mrocznego" jako mało który pisarz francuski potrafił hipnotyzować dość abstrakcyjnymi i przy tym filozoficznymi sentencjami. "Wyrok śmierci" to krótki, ale porażający utwór, który opowiada o relacji narratora z umierającą żoną. Jej opis na długo pozostaje w pamięci.
James Joyce – "Ulisses" (wyd. Officyna)
To wielkie wydarzenie tego roku, bo tak trzeba określać drugi przekład arcydzieła Jamesa Joyce’a. Jeżeli zastanawiacie się, jaki sens jest czytać powieść, która uchodzi za trudną i nieczytelną, to śpieszę z wyjaśnieniem, że z "Ulissesa" można czerpać przyjemność na różne sposoby. Przede wszystkim warto poddać się melodyjnej prozie Irlandczyka – jego maestria językowa jest niepodważalna. Ujmować może też humor tej powieści, rubaszny, nieprzyzwoity.
"Ulisses" jest zresztą na tyle zróżnicowany stylistycznie, że każdy, kto ośmieli się do niego zajrzeć, znajdzie coś dla siebie. I wbrew temu, co się sądzi, nie jest to tekst aż tak gęsty jak np. "Człowiek bez właściwości" Roberta Musila. Owszem, niektóre rozdziały są wymagające, ale w wielu przypadkach mamy do czynienia z wybornie napisaną powieścią realistyczną, która jest poprzetykana tu i ówdzie intrygującym monologiem wewnętrznym. Co więcej, powieść da się czytać bez zaglądania do tryliona podręczników. A jeśli ktoś boi się, że nic nie zrozumie, to polecam sprawdzić poniższą pozycję.
Maciej Świerkocki – "Łódź Ulissesa" (wyd. Officyna)
Przekład "Ulissesa" w wykonaniu Macieja Świerkockiego jest bardzo udany – tłumacz w przekonujący sposób oddał to pomieszanie wysokiego stylu z potocznym językiem, jakie zaprezentował w powieści Joyce. Świerkocki przy okazji popełnił też krótki przewodnik, który ma ułatwić czytelnikowi poruszanie się po "Ulissesie".
Tym samym streszcza wydarzenia każdego rozdziału, odkrywa różne znaczenia, objaśnia symbolikę. Stąd warto kupić nowy przekład wraz z tym tytułem – wówczas bez problemu przebrnięcie przez słynną powieść. Świerkocki jest też wysokiej klasy gawędziarzem, więc czytanie jego wywodów jest niezwykle wciągające.
Curzio Malaparte – "Kaputt" (wyd. W.A.B.)
Twórczością tego włoskiego pisarza inspirował się m.in. Ryszard Kapuściński. "Kaputt" to reportaż opisujący okrucieństwo drugiej wojny światowej i w sposób panoramiczny obrazujący chylącą się ku upadkowi, stającą się "stosem gruzów i odpadków" Europę. Choć w przypadku tej pozycji słowo reportaż trzeba brać z ostrożnością, bo wiadomo, że Curzio Malaparte lubił dodawać od siebie – niejedna rzecz tutaj nigdy się nie wydarzyła lub została mocno podkoloryzowana.
Nie zmienia to jednak faktu, że jego dzieło, które ma coś z ducha powieści modernistycznej, poraża swoją mocą. Poetyckie obrazy, jakie wyszły spod jego pióra, potrafią wstrząsnąć. A gwarantuję, że nigdy nie zapomniecie rozdziału, w którym Malaparte opisuje, jak uczestniczył w kolacji na Wawelu, na którą zaprosił go Hans Frank. Trzeba tylko się cieszyć, że W.A.B. wznowił tę kontrowersyjną, ale totalnie fascynującą książkę.