O dobrą akcję dzisiaj nietrudno. Gorzej z bohaterami. A jednak Johannie Nilsson udało się tak dopracować swoich podopiecznych z Kochających na marginesie, że nie ma tu mowy o jakichkolwiek niedociągnięciach. Jeśli kochają, to nie szablonowo, banalnie, z różą w zębach i cierniem w sercu. To postacie z krwi i kości, którym daleko do mdłych kukiełek, przewijających się obecnie w co drugiej wypuszczanej na rynek książce. Są naprawdę wyraziste, dookreślone, w pełni umotywowane i przekonujące w swoich zachowaniach. Oczywiście istnieją pewne uczucia i reakcje, od których w miłości uciec się nie da, bez której tego typu powieści po prostu nie sposób napisać. Nilsson świetnie operuje jednak tym emocjonalnym rozgardiaszem, ograniczając poziom schematyczności i stereotypowości do rzeczywistego minimum, które nijak nie przytłacza czytelnika ani nie narzuca mu gotowych wzorców interpretacyjnych.
Rzecz wypada zacząć od Rosy i Victora, prowadzących kawiarnię „Na marginesie”, od której to w książce wszystko się zaczyna. Otóż Rosa waży obecnie sto dwadzieścia dwa kilogramy (przy stu sześćdziesięciu ośmiu centymetrach wzrostu)
i wciąż nie przestaje się obżerać. Victor z kolei uwielbia pulchne ciało żony, którego ciągle mu mało. Rodzinną sielankę zakłóca wieść o złośliwym guzie, który nagle zagościł w jego żołądku. Początkowo specjalnie się tym nie przejmują. Bardziej martwi ich Mirja – piękna i wyzywająca córka, która wciąż marzy o karierze fotomodelki, a regularnie upokarzającemu ją chłopakowi wybacza dokładnie wszystko, bo przecież każdy mężczyzna jest z reguły dobry i wcale nie o seks mu się rozchodzi. Od czterech lat kawiarnię odwiedza Bea – trzydziestodwuletnia złodziejka, która na swoim fachu zna się od dzieciństwa. Ponieważ od ośmiu lat nie uprawiała seksu, zaopatrzyła się w wibrator, który po umyciu suszy wśród naczyń na kuchennej suszarce. Obecnie jest zakochana po uszy w doktorze Jacku, u
którego leczy się na depresję. Co prawda nie wyznała mu jeszcze miłości, ale zdążyła ukraść z jego gabinetu stetoskop. Życzy sobie innego życia w innym świecie, sukni haute couture z paryskim rodowodem oraz lamborghini, którym mogłaby rozbijać się po angielskich prowincjach. Z kolei sam Jack, ukochany Bei, popełnił w życiu dwa błędy – po pierwsze, zdradził swoją żonę, po drugie, przyznał się. Aby odkupić swoje winy, wydzwania do niej po dziesięć razy dziennie i błaga o przebaczenie, a w międzyczasie sypia z innymi. Co prawda nie zwraca on na Beę najmniejszej uwagi, ale za to zaczyna interesować się nią Måns – uliczny muzykant ze zdeformowanymi nogami. Måns całował się raz w życiu, na dyskotece, kiedy jeszcze był nastolatkiem. Jego płyty są naprawdę dobre, ale wszystkie wytwórnie wciąż je odsyłają. Bo, jak zdradza mu jeden z producentów, nie wystarczą dobre piosenki i dobry głos, musi być komplet. A nogi jak ekierki nijak się mają do podstawowego wyposażenia każdej gwiazdy. I na koniec Sofia – przyjaciółka
Mirji, zdeklarowana trans. Sofia tak naprawdę ma na imię Stefan, rozmiar buta czterdzieści trzy, sztuczny biust kupiony wysyłkowo i wielkie nadzieje na prawdziwą miłość. Marzy o karierze fotografa i pojednaniu z rodziną, która wciąż nie potrafi zaakceptować jej odmienności.
Co ciekawe, ich marzenia naprawdę się spełniają. Tyle tylko, że w nieodpowiednim momencie. I na tym właśnie polega urok tej książki. Bo należy pamiętać, że marzenia liczą się tylko w pewnym ściśle określonym wycinku czasowym, rzadko kiedy zostają z nami na całe życie. Zwykle szybko tracą na aktualności i po prostu przestają mieć znaczenie. I o tym właśnie są „Kochający na marginesie”. Ta niewielka objętościowo i nafaszerowana treściowo powieść ukazuje przeciętne życie przeciętnych ludzi, kładąc szczególny nacisk na skomplikowanie ich losów w momencie, kiedy wydaje im się, że oto chwycili Pana Boga za nogi. To coś więcej niż bajanie o smutkach i radościach. To surowa diagnoza nieobliczalnego losu – bo przecież nikt nie wie, czy i kiedy znajdzie się na marginesie.