"Kobiety za nimi szaleją". Godzą się na życie w "trójkącie"
"Na kochanka idealny, na męża niekoniecznie – tak do niedawna myślałam o ratownikach TOPR-u. I choć pierwszego członu tezy chyba nie trzeba tłumaczyć, na potrzeby niniejszego tekstu wytłumaczę, mówiąc głośno oczywistość, że w czasach, przepraszam, ale jednak, coraz bardziej zniewieściałych facetów, goście, którzy wiedzą co robią, czego chcą, kim są i… nie siedzą w łazience trzech godzin przed wyjściem z domu – zdobędą każdą kobietę" - pisze Beata Sabała-Zielińska, autorka książki "TOPR 2".
Książka "TOPR 2. Nie każdy wróci" Beaty Sabały-Zielińskiej ukaże się nakładem wyd. Prószyński Media 26 października. Poniżej zamieszczamy felieton autorki, nawiązujący do jednego z rozdziałów jej książki.
Ci, którzy przekuwają pasję w misję i mimo strachu potrafią dla innych zaryzykować wszystko, są po prostu herosami. Herosom zaś, odkąd świat światem, kobiety rzucają się w ramiona. Ogrzeją się w ich blasku, nacieszą chwilą, po czym oddają w dobre ręce. Bo jak takiego upilnować?
No właśnie, jak? Z tym pytaniem i z mą dość odważną tezą ruszyłam do źródła, pisałam bowiem drugi tom TOPR-u: "TOPR2. Nie każdy wróci", w którym – na wyraźna prośbę czytelników tomu pierwszego – miał powstać rozdział o kobietach ratowników. O matkach, żonach i kochankach.
Niektóre z nich znałam od lat. Z Joasią zimą dość regularnie spotykam się pod moją chałupą na biegówkach, z Betką w Teatrze Witkacego, Marysię notorycznie widzę na stoku, jak uczy maluszki szusować, Paulę można spotkać na STRH-u, czyli w kawiarni, którą prowadzi, Irenę w schronisku w Chochołowskiej, bo tam jest szefową. Z Edytą czasami umawiam się na wino, choć z tym umawianiem jest mega kłopot, bo dziewczyny są strasznie zajęte. Ściągnięcie ich do mnie na rozmowy było nie lada wyzwaniem. Trzeba było przejrzeć toprowskie grafiki, żeby wstrzelić się w moment, kiedy on będzie mógł być. Żeby one mogły wyjść.
Ale po kolei.
Jakie są kobiety ratowników TOPR-u? Nie jest łatwo jednoznacznie je zdefiniować. Próbując to robić, czuję się trochę jak żaba z dowcipu o królu lwie, który dzielił zwierzęta w dżungli. Pamiętacie? "Mądre na prawo, piękne na lewo" – ryknął przywódca. "Przecież się nie rozerwę" – wyznała z rozbrajającym urokiem żaba, pozostając na środku.
Siedzę więc i ja, jak ta żaba, wahając się, czy opisując moje bohaterki, mam być poprawna politycznie, czy po prostu szczera. Z jednej strony bowiem mogą one spokojnie trafić na sztandary feministek – są mocne, zdecydowane, mądre, samodzielne, a nawet samowystarczalne (wypisz wymaluj Wielkie Zgromadzenie z "Seksmisji"), z drugiej strony jednak przyznają bez ogródek i w pełni świadomie, że nie tylko poświęcają się dla swoich partnerów, ale i godzą się na bycie "tą drugą". Bo pierwszy zawsze będzie TOPR.
Ba, mówią nawet o obowiązku, czyli o czymś, o czym współczesny homo sapiens niezwykle rzadko wspomina, owładnięty przekonaniem, że ma wyłącznie prawa. A tu proszę, gdzieś za siedmioma górami, za siedmioma lasami żyją dziewczyny, które nie tylko rozumieją, co oznacza podjęcie zobowiązania, ale i liczą się z konsekwencjami jego realizacji.
Kiedy mówimy o ratownikach TOPR-u, o ich spektakularnych akcjach, o niebezpieczeństwie, w którym nieraz się znajdują, o balansowaniu na granicy życia i śmierci, nie myślimy o ich partnerkach. Oczywiście wiemy, że są, ale powiedzmy sobie szczerze – w tych związkach błyszczy on. Jeśli już kogoś jesteśmy ciekawi – to jego, a nie jej. Jeśli kimś się zachwycamy – to nim, a nie nią. Jeśli choć przez chwilę chcielibyśmy być w czyjejś skórze, to wiadomo – w jego, a nie w jej. Nie da się zaprzeczyć, że życie kobiet ratowników TOPR-u jest mniej spektakularne niż ich wybranków, ale czy oni mogliby być tym kim są, gdyby nie one?
Kto trzyma w garści ich najważniejszą bazę, czyli dom? Kto dba o ich potomstwo? Kto dorzuca drew do ognia? Kto zajmuje się całym tym mało efektownym majdanem? Wierzcie mi, te dziewczyny są jak głównodowodzące w wieży kontroli lotów. Ogarniają siebie, jego i… TOPR, bo związek z ratownikiem TOPR-u jest klasycznym trójkątem. Choćby nie wiem jak bardzo moje bohaterki były gorące, czułe, seksowne, opiekuńcze i diabli wiedzą jeszcze co – i tak w łóżku, przy stole, na urlopie, będzie: ona, on i… TOPR.
TOPR bowiem jest siłą nie do pokonania, przyznają zgodnie dziewczyny, dodając jednocześnie, że "walka" z nim jest z góry skazana na porażkę. Mądra partnerka ratownika błyskawicznie więc uczy się jednego – dzielenia się nim. Po czym natychmiast dostaje za swoje, bo on albo ratuje, albo się szkoli, albo dorabia, prowadząc ludzi w góry, albo, i tu nie ma zmiłuj się, choć raz dziennie musi wpaść do TOPR-u. Musi! Inaczej się udusi.
A ona? No cóż – dzieci, zakupy, treningi, lekcje, porządki, budowa domu, śniadanie, obiad, kolacja… A, i praca! Bo przecież niemal wszystkie dziewczyny pracują! Mają własne firmy, interesy, są prawniczkami, księgowymi, psycholożkami, przewodniczkami tatrzańskimi, instruktorkami narciarstwa. I muszą dać radę, bo z misją się nie dyskutuje.
Nie wiem, czy w historii TOPR-u zdarzyło się choć raz, by ratownik odmówił wyjścia na akcję, bo żona mu zabroniła? Takie zachowanie byłoby nie do pomyślenia i nawet jeśli świeżo upieczonej małżonce błysnęłaby w głowie taka myśl, prośba, czy ciche życzenie, że może tym razem nie pójdzie – nie powie tego głośno. A jeśli nawet, więcej tego nie powtórzy. Bo… z misją się nie dyskutuje. I nie ma w tym stwierdzeniu żadnej złośliwości, żadnego podtekstu. Tak po prostu jest i tak być musi, choć wiadomo, że są sytuacje, w których nawet święty wyszedłby z siebie.
Jeśli misternie utkany plan po raz kolejny bierze w łeb, trudno o bon ton. Gdy on znowu wstaje od wigilijnego stołu, by iść po zbłąkanych, kiedy nocą, Bóg wie gdzie, prowadzi niebezpieczną akcję albo leci w środek burzy, zdawać by się mogło, na pewną śmierć – nie da się zachować spokoju. Ale też niewiele można zrobić. Pozostaje w trwodze czekać i tłumaczyć zalęknionym dzieciom, że ich tata wróci, że wie co robi, że ratuje potrzebujących. Bo do tego się zobowiązał.
Tę postawę ratowników ich kobiety doskonale rozumieją i są bardzo dumne z tego, że ich mężowie dotrzymują słowa. Mało tego, chciałaby, żeby w razie potrzeby, gdyby ich bliscy byli w niebezpieczeństwie, ratownicy właśnie tak reagowali. Żeby dla nich takie zachowanie też było normą. Ale to nie znaczy, że to łatwo im przychodzi.
Zima w Tatrach. Zdjęcia z kamer TOPR-u
Są związki, które tego nie wytrzymały, rozpadły się, bo w tym modelu jest dużo niepewności. Jest ryzyko, jest stres i są pytania: co zrobię, jeśli on z którejś z akcji nie wróci? Przecież ratownicy też giną i w TOPR-ze były już takie wypadki. W katastrofie śmigłowca w Dolinie Olczyskiej w 1994 roku zginęło dwóch pilotów i dwóch ratowników. Pod Szpiglasową Przełęczą w 2001 roku, lawina porwała ośmiu toprowców. Dwóch nie udało się ocalić. A Klimek Bachleda, najlepszy z pierwszych Rycerzy Błękitnego Krzyża? Spadł w przepaść, próbując ratować dwudziestoletniego studenta. I co? Oni zostali bohaterami, a ich rodziny zostały same.
Kiedy Hania Łabunowicz, której ojciec zginął pod Szpiglasową Przełęczą, wyznaje, że zna go wyłącznie ze wspomnień innych, trudno się nie wzruszyć. A gdy dodaje szczerze, że jest na nierozsądnych turystów zła, a nawet wściekła – trudno się z nią nie zgodzić.
(...)
Oczywiście, na co dzień nie myśli się o ryzyku. Nie da się przecież żyć w ciągłym lęku. Optymizm i wiara w to, że będzie dobrze, są podstawą takiego związku. W końcu ratownicy TOPR-u to jedni z najlepiej wyszkolonych ratowników na świecie. Profesjonaliści. Góry jednak są bezwzględne, dlatego w toprowskich domach, owszem, toczą się rozmowy o najgorszym.
Między innymi dlatego to nie jest życie dla każdej dziewczyny, a już na pewno nie dla takiej, która chciałby się na tym facecie "uwiesić". Czekanie na niego z ciepłym obiadkiem, wypatrywanie oczu i marzenia o wieczorach pełnych zwierzeń, szybko skończą się wielkim rozczarowaniem. Oni bowiem niewiele mówią, żeby nie powiedzieć, że nic. Nie opowiadają o wypadkach, nie dzielą się szczegółami akcji. Owszem, gadają o nich, ale między sobą. Odreagowują, ale we własnym towarzystwie.
Świat TOPR-u jest ich światem. I kobiety, nawet te ukochane, nie mają do niego wstępu. Co muszą zaakceptować. Ciekawe, że dziewczyny mówią o tym bardzo spokojnie, traktując to wykluczenie jako rodzaj ochrony przed informacjami, które mogłyby je zaniepokoić. Dlatego niespecjalnie drążą temat, czując, że niewiedza, w tym wypadku, może być błogosławieństwem.
Rozmawiając z partnerkami ratowników, nie mogłam oprzeć się jednej myśli: "Jak to możliwe, że one są takie dojrzałe?". Nawet te młodziutkie, te, które wciąż uroczo czerwienią się mówiąc o niezwykłości swoich wybranków, zdają się mieć wszystko poukładane. Żadne tam fiu-bździu i jakoś to będzie. Kurde. O co chodzi? A potem kulki zderzyły mi się w głowie.
Ratownicy zawsze powtarzają, że praca w TOPR-ze wymaga szczerej konfrontacji z samym sobą i szczerego odpowiedzenia sobie na najtrudniejsze pytania. Te, które siłą rzeczy, padają również przy budowaniu takiego związku. Dlatego kobiety ratowników są świadome zagrożeń, choć oczywiście żadna z nich nie jest gotowa i nie chce myśleć o najgorszych scenariuszach.
(...)
Nie jest łatwo stać u boku ratownika TOPR-u. Dziewczyny często mówią, że mają poczucie, jakby miały faceta, a jednocześnie go nie miały. Niby nie są same, ale często są samotne. Nucą więc wieczorami góralskie fado, i gdy tylko jest trochę spokoju, wpadają z dziećmi na dyżur do TOPR-u, żeby maluchy złapały kontakt z ojcem. Wiecie jak pół żartem, pół serio nazywają te wizyty? "Okazaniem"! To wiele mówi. Ale, broń Boże, nie robią z siebie męczennic. "Widziały gały, co brały" – kwitują sprawę z szerokim uśmiechem. I trudno się tej radości dziwić, w końcu sięgnęły po crème de la crème. Toż to sto procent faceta w facecie. Chodzący testosteron, a nie jakaś tam atrapa z wypolerowanymi paznokciami i brodą przyciętą niczym wersalskie ogrody. Tu mamy męskość w działaniu!
Dlatego do bani ta moja teza – stwierdziły. Jeśli już to idealny i na kochanka i na męża! Nie tylko ratuje, ale jeśli jest już w domu, wsiąka w cztery kąty jak rasowy domator. Do tego ugotuje, przemebluje, posprząta, a i dziećmi zajmie się z przyjemnością. Żaden z niego zmęczony bohater po przejściach. Przeciwnie – pełnokrwisty kogut domowy. Śmiga na odkurzaczu, aż miło popatrzeć. Nie prycha z pogardą na "babskie roboty". Nie musi dowartościowywać się, dziergając węża na bicepsie, bo męski jest i w klapkach i w gatkach. A co najważniejsze, wie, że partnerstwo liny obowiązuje także w zaciszu domowym. I to jest mega, mega seksi.
Dlatego kobiety za nimi szaleją. Tak było, jest i będzie. A zatem opowieści o turystkach rzucających powłóczyste spojrzenia, a jeszcze chętniej – rzucających się w ramiona, absolutnie nie są wyssane z palca. Szczerą prawdą jest, że ratownicy TOPR-u są w stanie permanentnego zagrożenia uwiedzeniem. Że gdyby tylko paluszkiem kiwnęli, dostaliby, czego chcą. I ten fakt oczywiście nie uchodzi uwadze żon, które, jakby nie było, także uległy tym wdziękom.
Poniekąd więc rozumieją amatorki czerwonego polara, złośliwie zwane "toprofilkami", co jednocześnie nie stoi na przeszkodzie, by trochę na ten stan rzeczy się złościć. Więc owszem, bywają zazdrosne, tak jak zazdrosna byłaby każda z nas, ale że są mądre i dojrzałe, nie dają temu uwagi. Zachowują stoicki spokój wybranek. Wszak to im oddali swoje serca najlepsi z najlepszych.
I wiecie co? W czasach, gdy kobiety (ku uciesze gabinetów kosmetycznych), bywają bardziej wypełnione niż spełnione, partnerki ratowników TOPR-u zdają się być po prostu… szczęśliwe. Choć to szczęście czasami muszą wykuć w skale.