Liza Marklund to pierwsza autorka skandynawskich powieści kryminalnych, z jaką mam na swojej czytelniczej drodze do czynienia. Co prawda, jak mówi mądre przysłowie „pierwsza jaskółka wiosny nie czyni”, jednakże jeśli poziom jej pisarstwa jest wyznacznikiem tego, jak mogą pisać inne skandynawskie autorki, to bardzo chętnie zapoznam się z ich twórczością. Podobnie jak z kolejnymi pozycjami autorstwa pani Marklund.
Akcja powieści toczy się we współczesnym Sztokholmie, gdzie zostaje dokonany zamach, w wyniku którego zniszczony zostaje stadion olimpijski. Nie obyło się również bez ofiar śmiertelnych. Presja znalezienia osoby odpowiedzialnej za zamach jest tym większa w obliczu zbliżających się igrzysk olimpijskich. Niezależnie od prowadzonego przez policję śledztwa sprawę bada Annika Bengtzon, świeżo upieczona szefowa działu kryminalnego miejscowej gazety. Odkrycia, jakich dokona będą tyleż szokujące, co niebezpieczne dla niej samej. To, co odróżnia tę powieść od innych o podobnej tematyce to pierwsze, uczynienie bohaterem kobiety. Po drugie zaś silnie zarysowany wątek osobisty dotyczący pogodzenia kariery Anniki z jej życiem rodzinnym i macierzyństwem. Nie jest to jednak bynajmniej feministyczny elaborat, wprost przeciwnie, wątek ten naturalnie wpasowuje się w powieść, stanowiąc drugi z jej filarów, oprócz kryminalnej zagadki, której także daleko od banalności. Autorka zręcznie porusza się w zakresie obu
przedstawianych przez siebie tematów, rozwijając osobiste wątki dotyczące nie tylko głównej bohaterki, ale także ofiary, ujawniając w trakcie lektury coraz to nowe wątki. Akcja toczy się gładko i wartko, kolejne ujawniane stopniowo elementy prowadzonego przez dziennikarkę dochodzenia układają się w logiczną, spójną i interesującą całość.