Wolę Jerzego Pilcha felietonistę niż pisarza.Nic nie poradzę na to, że jego powieści nie uwodzą mnie tak jak te krótsze formy. Jednak dla piękna języka, dla zdań takich jak to: „Nie ma tu człowieka z kieliszkiem w dłoni, jest jedynie kieliszek z człowiekiem na dnie!” albo to: „Represjonowałam twoje nie tam gdzie trzeba skierowane spojrzenia” – warto sięgnąć po „Inne rozkosze”. Zresztą powieść wznowiona właśnie przez Wielką Literę ma okładkę tak kuszącą, że trudno przejść obok niej obojętnie.
„Gdy w roku pańskim 1990 doktor weterynarii Paweł Kohoutek spojrzał w okno i ujrzał idącą przez ogród swą aktualną kobietę, z właściwym sobie pyszałkowatym fatalizmem pomyślał, iż przydarza mu się przygoda, która winna być ostrzeżeniem dla wszystkich. Aktualna kobieta Kohoutka miała na sobie granatowy płaszcz, jej boską czaszkę okrywał filuterny kapelusik, ogromna zaś waliza, którą wlokła za sobą, pozostawiała w białej listopadowej trawie ciemny trakt ostatecznej klęski” – tak rozpoczyna się opowieść o niezmordowanym poszukiwaczu erotycznych przygód, mamiącym kobiety opowieściami o wspólnej przyszłości. O mieszkańcu Śląska Cieszyńskiego wystawionym na ciężką próbę przez „aktualną kobietę” niespodziewanie zjawiającą się w domu, w którym bohater mieszka z matką, żoną i dzieckiem.
Z jednej strony trudno zrezygnować z kobiety w granatowym płaszczu, bo przecież „dotykał jej i działo się z nim to, co działo się z nim zawsze, gdy jej dotykał. Kohoutek redukował się wtedy do własnych dłoni”. Z drugiej - z dobrej reputacji i osiągniętej stabilizacji. Poza tym Kohoutek już wie, że trzeba być szaleńcem, by obiecać jakiejkolwiek kobiecie „na zawsze”.
Inne rozkosze to książka o mężczyznach, którzy nie potrafią przestać gonić króliczka. Ba, kolejnych stad króliczków. O „odwiecznych poszukiwaczach bezpiecznych miejsc, ustronnych ławek w parkach, zacisznych zagajników, pustych zaułków, ciemnych bram, podmiejskich lasków, (…) niestrudzonych penetratorach pustych altanek, ogródków działkowych, zarośli nad rzeką…”. O tych, którzy licznymi podbojami rekompensują sobie inne niespełnienia. A po latach gonitwy i tak dochodzą do wniosku, że życie wciąż jest jakieś niepełne…
Trudno nie dostrzec piękna frazy Pilcha (jeszcze jedno smaczne zdanie: „Dziadek Kohoutka tak często zmuszał ojca Kohoutka do nadludzkiego wysiłku w nieludzkich warunkach, iż z czasem wyrobił w nim przekonanie, wedle którego jakikolwiek inny wysiłek niż nadludzki w nieludzkich warunkach nie ma sensu”), trudno jednak też nie zauważyć, że fabuła Innych rozkoszy jest wątła. To nie jest książka, od której nie mogłam się oderwać.
Nabiera jednak nowych znaczeń, gdy odczyta się ją tak, jak Mirosław Ratajczak, który na łamach „Odry” napisał, że jest to powieść o naszym stosunku do wolnej Polski. Dowodził, że rok 1990, w którym Kohoutka odwiedza „aktualna kobieta”, nie jest przypadkowy: „Ukrył on mianowicie w postaci »aktualnej kobiety« tę, z któreśmy przez lata romansowali w marzeniach, dla której skłonniśmy byli uznawać swoje codzienne życie za konspirację (…) Straszne, ale pora odkryć jej imię, które jest Wolna Polska. Kiedy trzymała się z dala od naszego domu, była jak światło dla zabłąkanego wędrowca, ale gdy weszła pod jego dach, przyniosła ciemność i grozę”.