"Kleiliśmy się". To Terlecki odkrył przed Korą świat seksu i narkotyków
Tylko z Katarzyną Kubisiowską zgodzili się porozmawiać najbliżsi Kory i opowiedzieli jej historie, które do tej pory nie wyszły poza prywatne kręgi. Dzięki temu biografka ze szczegółami opisała m.in. wątek młodzieńczej miłości do Ryszarda Terleckiego i wspólne "klejenie się" środkami odurzającymi, które popchnęły ją do targnięcia się na własne życie.
Dzięki uprzejmości wyd. Znak publikujemy fragment książki "Kora. Się żyje" Katarzyny Kubisiowskiej.
WAŻNA POSTAĆ EPIZODYCZNA
Będzie epizodem. Niespełna rocznym. Ale ważnym. W końcu to mężczyzna, z którym po raz pierwszy uprawia miłość. To zostaje na zawsze.
Z Psem poznają się w kwietniu 1968 roku na Plantach pod budynkiem BWA, gdzie na ławkach wysiadują długowłosi. Rysiek wprowadzi Korę w środowisko. Niegrzecznego chłopca z dobrego domu zna całe miasto.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Maria Sadowska ciągnie w parku". Piosenkarka o absurdalnych tytułach w tabloidach i relacji z fotografami paparazzi
Towarzyszy Korze w podróży do Mielna na pierwszy hipisowski zlot. Na trasie E7, sto pięćdziesiąt kilometrów za Krakowem, w okolicach Skarżyska, ich auto zatrzyma drogówka. Pierwszy milicjant pyta pasażerów obwieszonych koralikami, dlaczego tak dziwnie wyglądają. Drugi milicjant wyjaśnia, że to hipisi. Pierwszy, sporządzając służbową notatkę, pyta, jak się to pisze. Pasażerowie wyjaśniają chóralnie i po angielsku: najpierw hip, potem pies. Bingo: wszyscy usłyszą, że drugi człon to najlepszy pseudonim dla Ryśka.
Na temat genezy tej ksywki istnieje inna wersja. Rysiek w kontakcie bywa trudny. Powinien nosić tabliczkę: "Uwaga! Zły pies".
Wysoki, szczupły, szlachetne rysy, gęsta broda, długie do ramion włosy, które codziennie pieczołowicie rozczesuje. Zrównoważony, spokojny. Ciepła barwa głosu. Świdrujące spojrzenie. Na szyi dzwoneczek. Na filmie z balu hipisów, wykorzystanym w klipie z 2021 roku do piosenki Grzegorza Nawrockiego "Brundopis (Kochałem kiedyś Psa)", widać jego fantazję – zatraca się bez reszty w tańcu, wygina ciało, rzucając na boki biodrami i odsłaniając brzuch.
Podoba się nie tylko kobietom. Tekst Nawrockiego powstał pod wpływem zwierzeń mężczyzny spotkanego po koncercie w Krakowie, skrycie kochającego się w Psie i zdolnego zrobić dla niego wszystko, włącznie, jak mówią słowa piosenki, "z laską pod Sukiennicami".
Nawrocki - Brudnopis (Kochałem kiedyś Psa)
Poeta i malarz Jacek Gulla przyjaźni się z Psem, spędzają ze sobą mnóstwo czasu, prowadzą gorące dyskusje. Kochający się w Gulli Krzysztof Niemczyk, artysta totalny, szaleje z zazdrości, podejrzewając kolegów o romans. W mroźny dzień potrafi wystawać pod oknami Psa. Mówi, że go nie cierpi. Pies ma to, czego brakuje Korze: rodzinny dom w kamienicy przy ulicy Blich, nieopodal Hali Targowej. Przestronny, z biblioteką. Mama, Janina Terlecka, dystyngowana dama. Ojciec, Olgierd Terlecki, historyk, literat, redaktor najpierw "Dziennika Polskiego", potem "Życia Literackiego", człowiek z podwójną tożsamością, co wyjdzie na jaw dopiero po jego śmierci.
Korze Pies imponuje tym, że studiuje na UJ historię. Pisze też wiersze, są publikowane w "Dzienniku Polskim".
Lubią jadać w jadłodajni U Stasi przy Mikołajskiej. Mielony, kompot, tłuczone ziemniaki z masłem. Siedzi się przy dużych stołach przykrytych ceratą, płaci przy wyjściu.
Wieczory spędzają w klubach muzycznych. W wojskowej Szopie przy ulicy Rakowickiej, gdzie w soboty na potańcówkach rocka grają na żywo czeskie zespoły. W Jaszczurach występują Szwagry – formacja z parą wokalistów: Marianem Kosterem i Ireną Wiśniewską. Cieszą się z Korą rodzimą muzyką quasi-hipisowską, która w drugiej połowie lat sześćdziesiątych jest w fazie pełnego rozkwitu. Lubią zespół z Ustki 74 Grupa Biednych i jego protest songi: "Jestem wolny" i "Ballada o młynarzu". Bywają w klubie Pod Ręką na koncertach Zdroju Jana, łączącego formy widowiskowe z oryginalnym instrumentarium. Podoba im się wrocławski zespół Romuald i Roman – to prekursorzy rodzimego rocka psychodelicznego, mający słabość do wielominutowych solówek gitarowych.
W drugiej połowie lat 60. niezwykłą popularność zyskują pocztówki dźwiękowe – jednostronne płytki gramofonowe przypominające pocztówki. Jakość mają fatalną, trwałość – krótką, lecz często są jedynym sposobem na zdobycie upragnionych nagrań. To właśnie z nich Kora i Pies słuchają ukochanych Doorsów. I dzięki nim Kora doświadczy pierwszej poważnej muzycznej identyfikacji – chce być jak Grace Slick, amerykańska piosenkarka obdarzona mocnym altem o niskiej barwie i szerokiej skali, wykonująca wokalny slalom między rock'n'rollem a poetycką egzaltacją, liryzmem i melancholią a dzikością i krzykiem.
Poza tym robią to, co zakochana para: uprawiają seks. Kora w tej sferze to debiutantka. On zachęca do eksperymentów, lubi mocne doznania. Powtarza Korze: "Bądź taka, nie bądź taka, bądź taka, bądź taka, nie bądź taka". Tę właśnie frazę wpisuje dorosłym, zamaszystym pismem do jordanowskiego pamiętnika Kory. Niby niewinna wyliczanka, a między słowa wpleciona jak zaklęcie destrukcja. Z czasem Kora tę frazę rozwinie w piosenkę, która w 1989 roku znajdzie się na płycie Maanamu "Sie ściemnia".
(…)
Całe lato 1969 roku Pies z Korą i Galią jeżdżą autostopem po Polsce. Do szczęścia wystarcza im namiot, słońce, muzyka. Nocują, gdzie popadnie, nawet na klatkach schodowych. Zgodnie z hipisowską ideologią niemarnowania palą niedopałki znalezione na przystankach tramwajowych, dojadają resztki w barach mlecznych.
21 sierpnia Pies sam ruszy na kolejny hipisowski zlot odbywający się na Dolnym Śląsku, w przygranicznych Dusznikach-Zdroju. Stoi na rogatkach Krakowa, próbuje złapać stopa w stronę Wrocławia. Gdy dotrą do niego wieści, że polska armia wraz z radziecką, węgierską, NRD-owską, bułgarską wkraczają do Czechosłowacji z planem stłumienia Praskiej Wiosny, rezygnuje z podróży, wraca do domu i z przyjaciółmi maluje na murach rebus złożony z trzech znaków: czerwonej gwiazdy, znaku równości, swastyki.
"Kleiliśmy się" – wspominała Kora. I ma na myśli środki odurzające. Bo Pies odkrywa przed swoją dziewczyną nie tylko sferę seksu, wprowadza ją także w świat narkotyków. Już w czasie zlotu w Mielnie głosi z emfazą, że narkotyki mogą być drogą do wolności.
Razem z Korą wędrują tą psychodeliczną drogą. Pierwszy raz wezmą coś w Zakopanem, w plenerze. Wkoło zielono, błogo, w głowie – karuzela.
Potem jest płyn Tri – trójchloroetylen, substancja stosowana przy operacjach chirurgicznych oraz w pralniach do wywabiania plam. Nasącza się nim wacik, przystawia się do ust i nosa, wącha, wdycha – ów rytuał nazywa się właśnie klejeniem. Rezultatem jest stan nadwidzenia i nadczucia. Efekt może być też fatalny: w Krzysztoforach ktoś odurzy się do tego stopnia, że się porzyga i straci przytomność.
W Krakowie tri pojawia się wiosną 1968 roku jako bardzo tajemniczy i trudny do zdobycia specyfik przywieziony w małym pojemniczku z Warszawy. Ekscytacja opada, kiedy się okaże, że można go kupić w każdym sklepie gospodarstwa domowego.
Gdy tri znika ze sklepowych półek, hipisi znajdują zamiennik: wspomnianą już fenmetrazynę (mówią: ferma) zapisywaną przez lekarzy na odchudzanie (recepty można zdobyć na lewo). Inne jej zastosowanie odkryją licealiści i studenci – przed egzaminami to koło ratunkowe, działa jak amfetamina: maksymalizuje koncentrację i poprawia pamięć. Nie otumania jak tri, przeciwnie, mobilizuje do twórczej ekspresji. Tyle że po przyjęciu większej ilości człowiek staje się obsesyjnym perfekcjonistą, nieustannie poprawia swoje dzieło lub odwrotnie – cokolwiek zaczyna robić, szybko to porzuca i zaczyna coś innego.
Przyjmowanie fenmetrazyny potęguje w Korze fizyczną zapaść i chaos emocji.
To pod jej wpływem w łazience przy Jaremy nieskutecznie targnie się na życie. Cierpi na bezsenność – nie zmruży oka przez dwa tygodnie. Dzień i noc bez odpoczynku, w pełnej gotowości mentalnej. Waży 47 kg, skóra i kości. Dzieje się to w klasie maturalnej, trudno się dziwić, że ostatnią rzeczą zaprzątającą jej głowę są przygotowania do egzaminu dojrzałości.
Ale ma siłę, by toczyć z Psem i znajomymi dyskusje na temat sposobów dotarcia do drugiego człowieka. Rozważać, czy to możliwe, jeśli ofiaruje mu się czas i uwagę. Filozofować, rozpruwać egzystencjalne podszewki. Kora jest przekonana, że poprzez dialog można zmieniać świat na lepsze. Jednocześnie konstatuje, że mimo usilnych prób pozostaje on nienaruszony w swoim trwaniu. Dlatego zaczyna rozważać, czyby się nie spalić. Chce przebudzenia i otwarcia na nowe. Uzna, że tylko w ten sposób może wstrząsnąć sumieniami ludzi, tak jak to uczynił w 1968 roku Ryszard Siwiec w Warszawie na Stadionie Narodowym i rok później Jan Palach w Pradze na placu Wacława.
Przyjaciele Kory martwią się, wiedzą, że jest do tego zdolna. Przytomnie zareaguje człowiek o ksywce Minotaur, mówiąc: "Kora, przecież nie możesz tego zrobić, spal się symbolicznie". Razem zrobią sporych rozmiarów lalkę, przytargają pod BWA, obleją benzyną, rzucą zapałkę. Buchnie płomień – w momencie zrobi się wysoki słup ognia.
(…)
Powyższe fragmenty pochodzą z najnowszej biografii Kory autorstwa Katarzyny Kubisiowskiej "Kora. Się żyje", która ukazała się 31 maja nakładem wyd. Znak.
GDZIE SZUKAĆ POMOCY?
Jeśli znajdujesz się w trudnej sytuacji i chcesz porozmawiać z psychologiem, dzwoń pod bezpłatny numer 116 123 lub 22 484 88 01. Listę miejsc, w których możesz szukać pomocy, znajdziesz też TUTAJ.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" bierzemy na warsztat kontrowersje wokół "Małej syrenki", rozprawiamy o strajku scenarzystów i filmach dokumentalnych oraz zdradzamy, jakich letnich premier kinowych nie możemy się doczekać. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.