Trwa ładowanie...
recenzja
04-03-2011 13:01

Kill Bob, czyli zemsta na gorąco i niebiesko

Kill Bob, czyli zemsta na gorąco i niebieskoŹródło: Inne
dbm7ug4
dbm7ug4

Kiedy budzisz się pewnego dnia, a pierwszą myślą, jaka pojawia się w twojej świadomości, jest wspomnienie własnego brutalnego zgonu, coś jest najwyraźniej nie w porządku. Taka wątpliwa przyjemność spotyka londyńskiego czarnoksiężnika Matthew Swifta. Nie ma apetytu na ludzki mózg, nie łaknie też krwi, więc najwyraźniej dostał drugą szansę na „normalne” życie. Ceną jest zmiana koloru tęczówek na błękitny i konieczność współdzielenia jaźni z...czymś.

Przywrócony niespodziewanie światu czarnoksiężnik postanawia wyrównać rachunki ze swoim zabójcą, co do tożsamości którego posiada oparte na mocnych podstawach przypuszczenia. Pragnie też rozwiązać zagadkę własnego przywołania. Kto i po co go dokonał?

Powieść Kate Griffin nie jest zbyt oryginalna pod względem fabularnym, mnie mocno kojarzyła się z Kill Billem (by dotrzeć do głównego adwersarza, bohater musi najpierw pokonać stado jego pomagierów). Jednak inne zalety sprawiają, że Szaleństwo aniołów to coś więcej niż tylko kolejna opowieść o krwawej wendetcie, podlana magicznym sosem. Pomijając zagadkę zmartwychwstania Swifta, uwagę przykuwa znacząca rola i wszechstronne wykorzystanie miasta w strukturze opowieści. Najczęściej w urban fantasy miasto pozostaje tłem, w przygodach Swifta jest pełnoprawnym bohaterem. Z pewnych względów czarnoksiężnik odkrywa je na nowo, otwiera się na nie wszystkimi zmysłami, bo właśnie ze związku z Londynem czerpie swoją moc.

Koncepcja magii czarnoksiężników jest bodaj czy nie najbardziej oryginalnym elementem powieści Griffin. Miejscy czerpią moc z przewodów elektrycznych, neonów, kanalizacji, a śmieci, znaki drogowe, fontanny, bilety do metra czy ogłoszenia prostytutek mogą się w ich rękach zmienić w potężną broń. Czarnoksiężnik czerpie z miasta, ale zmuszony jest również mu ulegać, dostosowywać się do jego rytmu – w godzinach szczytu rozsadza go energia, nie potrafi usiedzieć spokojnie w jednym miejscu, a w dzień wolny od pracy często nie ma ochoty wstawać z łóżka. Flirt z londyńską mocą jest ekscytujący i niebezpieczny, to nieustanne balansowanie na granicy zatracenia się w ogromnym, miejskim organizmie, zza której można nigdy nie powrócić. Dlatego podstawą jest szkolenie, poskramianie pragnień, filtrowanie bombardujących wszystkie zmysły wrażeń.

dbm7ug4

Całe Szaleństwo aniołów nafaszerowane jest rodzynkami drobiazgowo dopracowanych detali magicznych, wpisujących się w swoistą koncepcję ewolucji mocy. Z jej nadmiaru, niczym z „wolnych rodników”, powstają nowe byty, jak Bezdomna, Król Żebraków, czy Smok z City. By je przywołać, trzeba każdemu składać specyficzne ofiary czy odprawić konkretny rytuał.

Choć intryga nie jest zbyt wyrafinowana, to jednak rozpisana bardzo umiejętnie, napięcie narasta powoli i niespiesznie wyjaśniają się kolejne zagadki. Nie każdemu przypadnie do gustu tempo pierwszych stu stron, a tyle zajmuje wprowadzenie do właściwej fabuły, przedstawienie świata (choć akcji nie brakuje, to początkowo brakuje czytelnikowi kontekstu, w którym mógłby ją osadzić). Po barierze sto trzydziestej strony opowieść wciąga za to w dwójnasób.

Szaleństwo aniołów nie ma sympatycznych czy mocno zindywidualizowanych bohaterów, niezbyt wiele w nim humoru, sporo za to intrygujących pomysłów i fascynujących sensualizmem opisów, zaś standardowa historia o zemście, spleciona z oryginalną zagadką błękitnych tęczówek Matthew Swifta, to mimo schematyzmu fabularny samograj. Tak bardzo miejskiej fantastyki czytać mi się jeszcze nie zdarzyło i według mnie, choć nie rzuca na kolana, to zdecydowanie zasługuje na uwagę. Mimo zapowiedzi kolejnych tomów, pierwszy przedstawia całkowicie zamkniętą historię, co stanowi dodatkową zaletę. Zachęcam do wizyty w Londynie Griffin, bo bez wątpienia jest wyjątkowy.

dbm7ug4
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dbm7ug4