Nowa planeta, na którą można podróżować z Ziemi dopiero po wszczepieniu chipa zapewniającego rozumienie mowy tubylców i wypełnieniu setki papierów. Standardowa procedura, wszyscy Ziemianie są już zresztą przyzwyczajeni do tego, że jeśli chcą polecieć na Sargo, muszą dopełnić niezbędnych formalności. Mia, nieco poirytowana opieszałością swego męża w kwestii rozwodu wylatuje na Sargo, by spotkać się z Johnem i swoim kuzynem oraz jego sympatyczną żoną. Wszystko wskazuje na to, że będzie to krótki pobyt, podczas którego kobieta wyjaśni wszystkie dręczące ją wątpliwości związane z mężem. Nic nie jest jednak takie, jakim się zdaje. Kamila Turska zabiera czytelnika w podróż na ultranowoczesną planetę, podczas której przeżyje on na własnej skórze co znaczy spotkać się twarzą w twarz ze starożytną bestią.
Z początku wydaje się, że opowieść jest smakowitą, lekką i przyjemną powieścią z obowiązkowym dreszczykiem, jedną z tych amerykańskich (tak przynajmniej się kojarzy, również ze względu na imiona bohaterów) powieści kryminalnych, które sprawiają, że możesz rozsiąść się wygodnie w fotelu i po prostu rozkoszować się czytaniem, niekoniecznie wgłębiając się w psychologiczne zawiłości, za to będąc pewnym, że autor nigdy nie zejdzie poniżej pewnego poziomu. Mamy zatem atrakcyjną samodzielną kobietę, zaniepokojoną brakiem wieści od męża, która niemal od razu zostaje … no właśnie. Tu porównania do smakowitych amerykańskich papek się kończą. Oto Mia staje się ofiarą napaści wielkiej kotopodobnej istoty, o której wiadomo tylko tyle, że jest mityczna. W tym samym czasie kobieta nawiązuje znajomość z Gerinem, młodym przewodnikiem wycieczek. Romans z mężczyzną błyskawicznie nabiera rumieńców, a sprawa zniknięcia Johna robi się coraz bardziej zagmatwana: Mię czekają spotkania z policją, byłym wspólnikiem jej męża, a
nadto – dziwną istotą, która nie powinna istnieć.
Turska prowadzi opowieść dwutorowo: równolegle do historii Mii, czytelnik odkrywa to, co przydarzyło się Rayanowi, młodemu uczonemu z Sargo tysiące lat temu. Autorka uzyskuje dzięki temu dość dziwny efekt. W dobrym kryminale, rozwiązanie powinno trzymać czytelnika w napięciu do samego końca, tymczasem tutaj rozwiązania można domyślić się nieprzyzwoicie wcześnie i kiedy już wydaje się, że opowieść zmierza do dawno już przewidzianego zakończenia, Turska serwuje rozwiązanie, które wprowadza spore i zupełnie niepotrzebne zamieszanie.
Spodziewane zakończenie przesuwa się w czasie – zabieg, który zwyczajowo sprawia, że historia staje się ciekawsza tym razem trochę psuje ostateczny efekt.Zamiast pociągnąć fabułę, która już od dłuższego czasu jest dla czytelnika przewidywalna, ale nadal przyjemna w odbiorze, autorka jakby nieco na chybcika stara się wprowadzić element zaskoczenia i tajemnicy. Nietrudno się domyślić, że rezultat nieco mija się z oczekiwaniami: wygląda to trochę tak, jakby w ostatniej sekundzie, w której ma się rozegrać cały dramat opowiadanej historii zrobiono przerwę na reklamy, po której dowiadujemy się, że „to nie było tak jak myślisz”.
Książkowym debiutom warto jednak wiele wybaczać – szczególnie, że poza tym zgrzytem tekst Turskiej czyta się dobrze, zarówno ze względu na styl autorki, jak i umiejętność tworzenia intrygujących historii. Bestia przykuwa uwagę znanym, ale ciekawie zaprezentowanym motywem mitycznego potwora, który z jakiegoś powodu podróżuje przez czasy i miejsca, by dotrzeć do stechnicyzowanej przyszłości jednego z okołoziemskich światów. Jest to przy tym książka, która pozwala absolutnie się odprężyć i zanurzyć w przedstawiany przez autorkę świat, choć powiedzieć o Bestii, że to lektura wyłącznie wakacyjna to stanowczo za mało. Książka godna polecenia.