Trwa ładowanie...
recenzja
11-03-2014 09:22

Kiedy sztuka staje się trofeum

Kiedy sztuka staje się trofeumŹródło: Inne
dvjzd4z
dvjzd4z

20 marca 1939 roku, realizując ćwiczenia praktyczno-techniczne straży pożarnej, spalono w Niemczech blisko 5000 dzieł, w ramach oczyszczania świata sztuki z obrazów i rzeźb nazwanych zbiorczo zwyrodniałymi. Ta skaza na nordyckiej kulturze niebawem miała być zastąpiona sztuką prawdziwie germańską – „tchnieniem z nozdrzy narodu” (cokolwiek by to znaczyło). Nie była to żadna nowość, wszak sześć lat wcześniej miało miejsce najsłynniejsze palenie książek „przeciw nie-niemieckiemu duchowi”. Rok później potomkowie Goethego zaczęli palić ludzi.

Lynn H. Nicholas postanowiła opisać dzieje tych dzieł sztuki, które przetrwały pożogę, jaką światu zgotowali Niemcy. Dzieł, które, zrywane z muzealnych ścian, chowane były w piwnicach, jaskiniach i przewożone z miejsca na miejsce, by tylko uniknąć grabieży i zniszczenia. Urodzona w New London autorka, studiowała w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Hiszpanii. Za działalność na rzecz odzyskania skarbów kultury, odznaczona została Legią Honorową, zaś za zasługi w rozwoju stosunków polsko-amerykańskich – nagrodą Amicis Poloniae. Za Grabież Europy. Losy dzieł sztuki w Trzeciej Rzeszy i podczas II wojny światowej uhonorowana została w 1994 roku National Book Critics Circle Award. W 2006 roku ukazała się jej druga książka, Cruel world: the children of Europe in the nazi web.

Grabież Europy rozpoczyna się opisem szaleństwa, jakie ogarnęło Niemcy, zwieńczone wspomnianym już spaleniem dzieł sztuki, które nie przystawały do aryjskich standardów. Kiedy perspektywa wojny była coraz bliższa, po Europie zaczęły krążyć konwoje transportujące zbiory tam, gdzie – teoretycznie – powinny być bezpieczne, z dala od brunatnej brei buzującej w Rzeszy. Cóż to musiały być za chwile, gdy do Genewy wjeżdżały pociągi z obrazami Velazqueza, Bruegla, El Greca, Goi czy Durera! Jeden z marszandów mówił, że rychło ogarnie świat pożoga, ale jeśli śmierć musi go pochłonąć, to ten ostatni widok genewskiej wystawy stanowić będzie wspaniałą kurtynę. Nie sposób dziwić się tej emfazie. Również polskie zbiory były skrzętnie ukrywane – kolekcja Czartoryskich została przeniesiona do sieniawskich piwnic, Tarnowscy wysłali swoje zbiory do – bezpiecznego przecież, bo odległego od Niemiec – Lwowa. Za bezpieczną uznano również Warszawę, mieliśmy wszakże silnych sojuszników, więc Hitler z pewnością do stolicy nie
dotrze, przeto ograniczono się do złożenia dzieł w magazynach. Kiedy się okazało, że ani sojusznicy nie są silni, ani Warszawa bezpieczna (że o Lwowie nie wspomnę), dwa elementy stały się oczywiste: nadmierne niszczenie polskich zabytków i niezwykle szczegółowa wiedza o lokalizacji dzieł sztuki. Rozpoczęło się masowe plądrowanie i sumienne wykonywanie zaleceń Hitlera, by „wyeliminować polską kulturę”. Autorka opisuje opróżnianie muzeów i budynków, w których przechowywano obrazy – opróżnianie, oczywiście, jak stanowił jeden z dekretów, „w imię dobra publicznego”. Poznamy tu dokładniej dzieje ołtarza Wita Stwosza, który to zabytek będzie niejednokrotnie powracał na kartach Grabieży Europy. Esesmani z Ahnenerbe przeczesywali każdą skrytkę, by znaleźć to, czego koledzy w mundurach feldgrau nie zdążyli jeszcze ukraść nazywając ów proceder konfiskatą.

Nakreśliwszy – bardzo krótko i pobieżnie – sytuację w Polsce, Nicholas przechodzi do opisu dziejów dzieł sztuki w Europie Zachodniej i chaosu, kiedy to tysiące obrazów i rzeźb wyruszały w drogę do muzeów, zamków, galerii i banków, a nawet do walijskich kamieniołomów, gdzie znalazły się zbiory londyńskiej National Gallery. Bardzo interesujące są tu fragmenty o biurokratycznych machinacjach hitlerowskich agend oraz zachodnioeuropejskich firmach, których budżet zdecydowanie nie ucierpiał po wybuchu wojny – wręcz przeciwnie, prosperować zaczęły wprost wybornie. Różnica pomiędzy barbarzyństwem w Europie wschodniej, a swoistą galanterią na zachodzie jest tutaj wręcz porażająca: Francuzi byli zdumieni, że Niemcy zachowują się tak poprawnie i z przyjaźnią. Słowianie takiego wrażenia nie odnieśli. Owszem, dyrektywy Wehrmachtu obejmowały ochronę zabytków i dzieł sztuki, walczącym zaś nakazano przestrzegać zasad konwencji haskiej dotyczących własności prywatnej, z tym że zarówno w jednym, jak i drugim przypadku
podwójne standardy były na porządku dziennym. W przypadku Żydów „zabezpieczenie” dzieł sztuki należało uważać za „skromną rekompensatę za wielkie ofiary, jakie poniosła Rzesza na rzecz narodów Europy w walce z żydostwem”. Drobny problem zaczynał się dopiero wówczas, kiedy u grabionego nijak nie dało się odnaleźć cech znamionujących starozakonnych, ale i tu sobie dość rychło poradzono, rabunek nazywając „wymianą kulturalną”. Fakt, że owa wymiana była jednostronna, zaś właściciel często nie był w stanie w niej uczestniczyć, był skrzętnie pomijany i nie przeszkadzał w zawarciu „transakcji”. Jak wspomniałem, w Polsce i ZSRR nie bawiono się w subtelności związane z uzasadnieniem grabieży. W pracy Nicholas przeczytamy o tym, jak po przekroczeniu dawnej wschodniej granicy Niemiec zdejmowano aksamitne rękawiczki. Tereny te należało wszak oczyścić, wykorzystać i zgermanizować, a dzieła sztuki uwolnić od barbarzyńskich podludzi nie potrafiących się z nimi obchodzić tak godnie, jak to uczyniłaby rasa światłych
aryjczyków lubujących się w wartościach humanistycznych i najwyższych osiągnięciach kultury (chwilę po wyrżnięciu połowy Europy). Pozostawała tylko kwestia, czy te precjoza pozostawiać na terenie podbitych ziem, czy też wysłać do Rzeszy. I ten problem jednak się w miarę szybko rozwiązał, kiedy to rasa panów musiała skulić uszy po sobie i uciekać przed ofensywą Rokossowskiego, Koniewa et consortes. W kolejnych częściach autorka opisuje masowy odwrót Niemców, ogarniętych destrukcyjnymi instynktami wzmacnianymi przez poczucie klęski i pragnienie zachowania jak największej ilości „pamiątek” z zagranicznych wojaży. Pragnienie to było silne również z tego względu, że w tunelach kopalni i piwnicach składano nie tylko obrazy i rzeźby, ale i przedmioty dużo bardziej rozbudzające chciwość – tony złotych sztab, tysiące worków z pieniędzmi i złote trofea - to te skarby miały pierwszeństwo m.in. podczas ewakuacji Berlina. W Grabieży Europy przeczytamy również o poszukiwaniu kryjówek skarbów – Rosjanie, docierając do
Berlina, mieli już za sobą doświadczenie ze szlaku od Krajów Bałtyckich aż po Śląsk; wieść niesie, że początkowo nawet chcieli odzyskać jedynie swoją własność, rychło im to jednak przeszło i niebawem zgarniali wszystko, co im wpadło w ręce. Istna eskalacja rozpoczęła się, gdy alianci debatowali nad pokrojeniem berlińskiego tortu: na pięć dni przed oficjalną kapitulacją, Rosjanie masowo wywozili dzieła z tych miejsc, które miały znaleźć się w sektorach przydzielonych zachodnim sojusznikom. Pokwitowań wystawiać, w ferworze pracy, zapominano. Amerykanie również uważali, że należy im się lwia część reparacji, jakich Wielka Trójka domagała się od Niemiec i niebawem też zaczęli gorliwie dochodzić, mniej lub bardziej formalnie, tych praw. Teoretycznie nie było wątpliwości, co należy zrobić z dziełami „zabranymi przemocą i bez zapłaty z najechanych krajów” – oczywiście należano je owym krajom zwrócić. Szkopuł w tym, jak tego dokonać? Kiedy już się przywiozło ogromne ilości dzieł sztuki z miejsca ich pośpiesznego
wywiezienia, trzeba było rozstrzygnąć do kogo należą. Przeczytamy o rozlicznych komisjach i organach powołanych do tego, by poradzić sobie z tym chaosem, zasypywanych stale tysiącami roszczeń od tych, którzy przez lata nie mieli wiadomości o swych skarbach. Trudności przysparzało odzyskiwanie dzieł zgromadzonych w oficjalnych magazynach, ale prawdziwe dramaty rozgrywały się, gdy próbowano wyśledzić te rozproszone po całym świecie, przechodzące przez wiele rąk i trafiające do nowych właścicieli, którzy nie chcieli (i nie chcą) ich zwrócić nawet mimo oczywistych dowodów. Autorka podkreśliła, że nikt nie mógł pozostać obojętny na atmosferę korupcji panującą w powojennych Niemczech, gdzie uwidoczniły się wszelkie błędy planu zahamowania wzrostu gospodarczego kraju. Za paczkę papierosów można było kupić zarówno Rembrandta, jak i główkę kapusty. Ekipy powołane do odzyskiwania zaginionych dzieł stawiane były wobec coraz niezwyklejszych sytuacji, włącznie ze znalezieniem chińskich rzeźb świątynnych ze zborów pewnego
barona – kiedy poszukiwacze dotarli do pewnego domu, gospodarz, narąbawszy drzewo na głowie rzeźby dwunastowiecznego tygrysa, przymierzał się właśnie do wrzucenia tej „chińszczyzny” do jeziora.

dvjzd4z

Poszukiwanie zaginionych dzieł nie skończyło się wraz z opadnięciem żelaznej kurtyny i dalszymi dziejowymi przemianami. Rynek wciąż jest monitorowany, wciąż zamknięte korytarze i jaskinie przeczesywane są przez grupy pasjonatów. Co celnie zauważyła autorka, nigdy wcześniej dzieła sztuki nie miały takiego znaczenia dla ruchu politycznego i nigdy nie były przemieszczane na tak ogromną skalę, stając się pionkami w cynicznych i desperackich grach ideologii, chciwości i walki o przetrwanie. Dzięki „ludziom od zabytków” gros tych dzieł powróciło tam, skąd zostały wyszarpnięte. Inne pozostały w prywatnych kolekcjach, część czeka na swoje odkrycie. Zarówno tym ludziom, jak i dziełom, poświęcona jest Grabież Europy, książka o tyle nietypowa, że zazwyczaj o wojnie opowiada się przez pryzmat ludzkich krzywd, działań armii czy gier polityków. Tutaj człowiek jest w tle, pierwszy plan pozostawiwszy sztuce, sprowadzonej do rangi towaru, karty przetargowej, przedmiotu negocjacyjnego, trofeum. Nie jest to łatwa lektura,
bowiem od samego początku zalewa nas potok nazwisk, dat, faktów i nazw organizacji, który nieprzerwanie towarzyszy nam przez sześćset stron. Można zarzucić autorce, że skupia się jedynie na bardzo ograniczonej liczbie krajów, inne traktując pobieżnie lub nie wspominając o nich wcale, niemniej myślę, że dzięki pewnym ograniczeniom, jakie narzuciła sobie Lynn Nicholas, nie doszło do przeładowania dzieła informacjami powodującymi, że lektura niektórych pozycji przypomina czytanie książki telefonicznej. Grabież Europy lokuje się zatem gdzieś pomiędzy książkami popularyzatorskimi a tymi naukowymi, stricte historycznymi, będąc interesującą zarówno dla badaczy, jak i tych, którzy po prostu chcą dowiedzieć się czegoś ciekawego o tym, jak dzieła sztuki traktowane były przez ludzi, których usta były pełne frazesów o kulturze i dziedzictwie narodowym.

dvjzd4z
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dvjzd4z