Trwa ładowanie...
recenzja
04-07-2011 13:29

Kiedy świat odwrócił wzrok

Kiedy świat odwrócił wzrokŹródło: "__wlasne
d3wy1sk
d3wy1sk

Jean Hatzfeld, francuski korespondent wojenny, pracował m.in. na Bliskim Wschodzie, w Haiti, Burundi, Kongo, Algierii i byłej Jugosławii. Kiedy dla dziennika „Liberation” relacjonował w San Francisco mistrzostwa świata w piłce nożnej, ujrzał w telewizji pierwsze obrazy rwandyjskiego ludobójstwa, które, trwając trzy miesiące, pochłonęło około miliona istnień ludzkich. Podczas jednej z podróży do Rwandy, uderzył Hatzfelda brak świadectw ludzi ocalałych, zdumiał mutyzm i izolacja, o której jedna z jego rozmówczyń powiedziała: „ludobójstwo popycha do izolacji ludzi, którzy nie zostali popchnięci do śmierci”. Nikt nie interesował się ludźmi, którzy ukrywali się bagiennym mule, ocalali z rzezi nie mieli z kim rozmawiać, coraz bardziej byli spychani na margines. Dla współczesnego świata, jeśli w ogóle ich zauważa, są ponurym wyrzutem sumienia, który, tak by było najlepiej, winien zniknąć z powierzchni ziemi. Autor stwierdził zatem, że musi poświęcić czas, by ich wysłuchać i zebrać jak najwięcej relacji, czego
pokłosiem jest Nagość życia. Opowieści z bagien Rwandy, historia ocalałych, głównie z powiatu Nyamata, gdzie zamordowano ok. 50 tysięcy osób. Pozostałe książki składające się na swoisty tercet rwandyjski, to Sezon maczet oraz Strategia antylop, uhonorowana m.in. Prix Medicis oraz Nagrodą Ryszarda Kapuścińskiego.

Reporter, wkraczając do kraju tysiąca wzgórz, zanurzył się w świecie ludzi, którzy za dnia pracują, zaś wieczorem i nocą dzielą wspomnienia o masakrach, by nie zapomnieć nawet cząstki prawdy o ludobójstwie. Odtwarzają każdą chwilę, każdą śmierć, przeżywając wszystko na nowo pielęgnują pamięć o tych, którzy nie mieli nawet szans na godny pochówek. Jedni szukają ukojenia, inni pielęgnują w sobie nienawiść. Rozmówca Hatzfelda podzielił się interesującym spostrzeżeniem – owa nienawiść słabnie, gdy mamy do czynienia z tłumem nieznanych ludzi. Aby ją poczuć, trzeba móc wskazać konkretne twarze i nazwiska. By pamiętać, należy dokładnie nazwać i wskazać zarówno ofiary, jak i katów, wszak anonimowość łatwiej wyprzeć z pamięci, serc i dusz, a akurat o rwandyjskich wydarzeniach zapomnieć nie wolno. Ukojenie w Bogu znalazła Edith, nauczycielka i księgowa, która po masakrach odnalazła w sobie wiarę. Uważała, że skoro pozostała przy życiu, kiedy wszyscy chcieli, by umarła, musiał czuwać nad nią ktoś, kto ułatwia jej
teraz odzyskać zaufanie i powrócić do normalnego życia. Nie wiedząc, gdzie szukać nadziei, znalazła ostoję w Kościele. Nie czuła potrzeby, by mówić stale o ludobójstwie, gotowa przebaczyć, by nie cierpieć całe życie pytając, dlaczego chcieli ją ściąć.

Jeden z rozmówców Hatzfelda, 60-letni nauczyciel, rzekł: „Moja żona nie żyje, straciłem całą rodzinę, oprócz dwójki dzieci. Miałem sześć krów, dziesięć kóz, trzydzieści kur, a teraz moja zagroda jest pusta. Mój najbliższy sąsiad nie żyje, nie żyje też ten, który ofiarował mi pierwszą krowę.” Przez te trzy miesiące zniknęły całe światy, wszystko to, na co Tutsi pracowali latami, co pielęgnowali czyniąc swoim szczęściem. Życie ich przepełniała samotność, pustka, gorycz oraz wwiercające się w mózg pytanie: „Dlaczego?”. Dlaczego ich zabijano, planowo i metodycznie? Dlaczego biali tylko i wyłącznie patrzyli, gdy każdego dnia maczety przynosiły kres kolejnym setkom istnień? Dlaczego…

Poruszające jest, niestety nieziszczalne, marzenie chłopca, który pragnie po prostu wyjechać tam, gdzie można będzie chodzić do szkoły, grać w piłkę i gdzie nikt nie chciałby nikogo zabijać ze względu na przynależność plemienną.

d3wy1sk

Inny ocalały nie ma złudzeń co do prognoz światłych historyków siedzących przy zawalonych papierami biurkach w swoich ciepłych gabinetach, jakoby rwandyjskie ludobójstwo miało być z pewnością ostatnim, bowiem świat wyciągnie zeń lekcję. Bzdury te kwituje dosadnym: to kpina! Wszak ludzie odpowiedzialni za ludobójstwo to nie ciemni rolnicy, zamroczeni alkoholem furiaci, ale profesorowie, politycy i dziennikarze. To intelektualiści, zapraszani na europejskie konferencje, hołubieni przez zachodnich oficjeli, ludzie w białych kołnierzykach i doskonale skrojonych garniturach. Włos im z głowy nie spadł za to, że, jak się ów rozmówca wyraził, „wyemancypowali Hutu, wpajając ideę ludobójstwa i uwalniając od wahań”. O ile wojna bowiem jest skutkiem inteligencji i głupoty, tak ludobójstwo to li tylko pokłosie zwyrodnienia inteligencji. Za maczety również nie chwycili anonimowi ludzie, demony, szaleńcy – nie, to byli sąsiedzi, z którymi szło się na targ, piło piwo na ganku, chodziło do kościoła. I to jest chyba
najbardziej przerażające w historii Rwandy. Zarówno z książki Hatzfelda, jak i z innych prac traktujących o tym ludobójstwie wyraźnie wynika, że sprawcy pragnęli przede wszystkim odebrać ofiarom człowieczeństwo, splugawić, zdehumanizować, a dopiero potem zgładzić. Tak jest wszak łatwiej, może sumienie mniej gryzie, kiedy rozdepcze się „węża”, a nie człowieka? Zresztą pół wieku wcześniej, przedstawiciele światłego, europejskiego narodu również stosowali tę samą metodę wmawiając sobie, że eliminują wszy, a nie Żydów. Hatzfeld uwypukla ponadto to, na co szczególnie zwracał uwagę Tochman w * Dzisiaj narysujemy śmierć* – mordercom nie tylko zależało na eksterminacji, ale przede wszystkim na skreśleniu zarówno ze świata żywych, jak i wymazaniu z pamięci, przeszłości. Palili wszak albumy ze zdjęciami i spisy ludności, odbierając prawo do wcześniejszego
istnienia.

W Nagości życia brzmią również echa sloganów eksponowanych przez władze, usilnie prowadzące wielką kampanię pojednania. Dla kontrapunktu padają tu jednak piękne, znamienne słowa: „Sądzę, że to niewłaściwe powierzać trudną misję pojednania tylko czasowi i ciszy”. Prócz relacji pokrzywdzonych Tutsi, w Nagości życia znajdziemy też opowieść kobiety Hutu. Rzeź opisuje ona z perspektywy biernego obserwatora, który później brał udział w exodusie własnego plemienia z Rwandy. Wydarzenia te podsumowała znamiennymi słowy: „Myślę, że zło spadło na nas, a my wyciągnęliśmy do niego ręce”. Historie zawarte w pracy Hatzfelda wieńczy opowieść Sylvie, asystentki socjalnej, opowiadającej o sytuacji dzieci po masakrach. Nie widzą już one sensu, by cokolwiek mówić, bo ich nadzieje umarły wraz ze słowami. Już nawet nie chcą zadawać sobie tego fundamentalnego pytania: dlaczego?

Tytułowe bagna stanowiły jedyne miejsce, gdzie można się ukryć, wczołgać pod liście papirusu, zanurzyć w błocie od stóp do głów, pod rojem komarów. Gdy przyszło pragnienie, zaszczuci uciekinierzy pili mulistą, brudną wodę, zabarwioną krwią. Regularne, skoordynowane polowania nie miały nic wspólnego z chaosem – to, co się wydarzyło w Rwandzie było, wbrew temu, co usiłowały wmawiać media, dokładnie zaplanowaną, dokonywaną z chirurgiczną precyzją rzezią. Poruszająca jest tu relacja chłopki, Claudine, rozpoczynająca się od słów: „ludobójstwo trwało u nas od godziny jedenastej 11 kwietnia do czternastej 14 maja”. Kiedy w Nyamacie pojawiły się francuskie wozy pancerne, przyjechały tylko po to, by zabrać białych księży. Kilka tygodni później przyszli reporterzy, polujący na ten jeden kadr, najlepiej jak najdrastyczniejszy, by zdobyć wymarzonego Pulitzera. Mocno podkreśla to jedna z rozmówczyń, z goryczą tłumacząc, że kiedy tylko jest jakakolwiek zawierucha w Iraku czy Jugosławii, biali wysyłają wojskowe
samoloty. W Rwandzie przez trzy miesiące, dzień po dniu, wyrzynało się ludzi. Zachód, miast czołgów, przysłał dziennikarzy.

Wstrząsające relacje przeplatane są interludiami, reporterskimi relacjami o miejscach, które autor odwiedzał, o zwyczajach i historii. Wstrząsającą jest tu relacja z odwiedzenia Miejsca Pamięci w Nyamacie, kościoła wypełnionego zmumifikowanymi ciałami i kośćmi 25 000 ofiar. Czytając owe przerywniki, nie ma się tutaj poczucia utraty ciągłości, rozdziały te znakomicie się uzupełniają, przechodząc płynnie do wspomnień świadków koszmarnych wydarzeń.

d3wy1sk

Nagość życia to relacje ocalałych, które składają się na poruszające studium ludobójstwa, będącego, powtarzając za słowami zawartymi w książce, nie byle chwastem z dwoma czy trzema cienkimi korzonkami, a koszmarną rośliną wyrosłą na węźle korzeni, które długo gniły pod ziemią i nikt ich nie zauważył. Brian Hugh Warner, znany szerzej jako Marylin Manson, pytany o to, co by powiedział uczniom ocalałym po masakrze w Columbine High School, odparł: „Nic. Wysłuchałbym, co oni mają do powiedzenia”.* Hatzfeld wyszedł zapewne z podobnego założenia – po prostu pozwolił, by ocaleni wreszcie mogli przemówić.* Ich słowa są bolesnym świadectwem przerażającej masakry, zaszczucia, zwierzęcego wprost strachu, a także jednym, wielkim oskarżeniem rzuconym ku światu, który postanowił odwrócić wzrok, gdy maczety roztrzaskiwały kolejne głowy w kościołach, na bagnach i spływających krwią ulicach Rwandy.

d3wy1sk
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3wy1sk