Ze sporym niepokojem rozpoczynałam przygodę z bohaterami Lodowej pułapki. Byłam daleko od domu, mój własny zapas książek skurczył się do minimum i jakoś musiałam sobie radzić, więc ucieszyła mnie „dostawa” wprost od mojej koleżanki. Kilka nowych książek oznaczało co najmniej kilkanaście zajętych wieczorów. Jedną z tych lektur była właśnie Lodowa pułapka Kitty Sewell. „Nastrojowy i głęboko wzruszający dramat rodzinny”. Nie przepadam za tego typu literaturą, ale cóż - lepsze to niż nic. I co? Ani jakiegoś szczególnego dramatu, ani nastrojowego ani tym bardziej głęboko wzruszającego. Nawet nad tym „rodzinnym” bym się zastanawiała…
Kiedy do wziętego lekarza, Dafydda Woodruffa przychodzi list z Moose Greek wysłany przez jego domniemaną córkę, a przynajmniej tak twierdzi kilkunastoletnia autorka, o której nigdy nie słyszał, całe jego ułożone życie zmienia się diametralnie. Jako że prawie stracił żonę i posadę w szpitalu, postanawia jechać do Moose Greek w północnej Kanadzie, gdzie 14 lat temu pracował w tamtejszym szpitalu. Chce wyjaśnić wszelkie wątpliwości, bowiem jedna córka to nie wszystko - ma ona jeszcze brata bliźniaka, a matką okazuje się kobieta, z którą, jak twierdzi Dafydd, nigdy nie spał. Jako lekarz nie wierzy on w jakieś niepokalane poczęcie, więc zamierza zdemaskować spisek.
Jakieś to wszystko bzdurne. Książka staje się ciekawa dopiero mniej więcej od połowy, domyślić się wszystkiego można jeszcze sporo przed zakończeniem. Nawet po oficjalnym rozwiązaniu zagadki książka ciągle się nie kończy, jeszcze trzeba doczytać kilkanaście stron, które są tak przewidywalne, jak to, że o 19:00 w jednej ze stacji telewizyjnych zaczną się wiadomości dnia.