Kazimierz Nóżka radzi: Jeśli kiedyś w lesie zapachnie ci padliną, to rozglądaj się dookoła
Marcin Szumowski, dziennikarz i pasjonat przyrody, zabiera czytelnika w świat jedynego leśniczego, który przyjaźni się z niedźwiedziami i potrafi z nimi rozmawiać. Kazimierz Nóżka to człowiek legenda, o którym krążą historie w całej Polsce.
Dzięki uprzejmości wydawnictwa Oficyna 4eM publikujemy fragment książki "Niedźwiedzica z Baligrodu i inne historie Kazimierza Nóżki". Publikowany fragment pochodzi z rozdziału "Romanek i jego kumple".
Romanek i jego kumple
Na terenie leśnictwa Polanki oficjalnie mieszka około ośmiu niedźwiedzi. Piszę około, bo leśnicy mówią, że dokładnie ich liczby nie da się określić. Drapieżniki zmieniają leśnictwa, a nawet nadleśnictwa jak rękawiczki. Osiem sztuk jednak w miarę stale przebywa na terenie między dolinami Łopienki, Solinki i Wetlinki. W tym – razem z Agą – trzy gawrujące niedźwiedzice, czyli takie, które mogą spodziewać się potomstwa. Kazek każdemu z tych niedźwiedzi nadał imię i każdego rozpoznaje bez problemu.
I tu ciekawostka – imiona tych drapieżników to imiona bardzo dobrych znajomych Kazka. Może powodem są jakieś podobieństwa w zachowaniu, a może to fanaberia bieszczadzkiego leśniczego. Są zatem: Damianek, Józefek, Dawidek, Karolek oraz Romanek.
Damianek jest młodym trzyletnim niedźwiedziem. Często przychodzi na jabłka do starego sadu. W obyciu Romanek i jego kumple Niedźwiedzie stają na tylnych łapach, żeby lepiej rozpoznać teren. Udaje je się czasem nagrać. Jak w tym przypadku.
Z ciemnej nocy wyłoniła się gigantyczna niedźwiedzia postać przysłaniająca połowę ekranu. Przechodził powoli, a gdy węszył tuż przed fotopułapką, jego oddech zaznaczał się w zimnym powietrzu chmurą wydychanej pary. Był jak upiór wyłaniający się z ciemności.
Nagle w swoim powolnym marszu przystanął, a małe oczy spojrzały w obiektyw kamery. Zupełnie jakby chciał się upewnić, czy nikt go nie podgląda, po czym przeszedł gdzieś w bok i zniknął z ekranu. O jego dalszej obecności świadczyły jedynie trzask łamanych gałęzi i głośne sapanie.
Na szczęście Borys omija ludzi. Chodzi starymi opuszczonymi szlakami i raczej przebywa w górnych partiach lasu. Za każdym jednak razem, gdy się pojawia w leśnictwie, Kazek rzadziej odwiedza las, a sprawdzanie zastawionych fotopułapek odkłada "na później”.
Jedna rzecz zawsze mnie frapowała. Ciekaw byłem, czy niedźwiedzie mają jakiś charakterystyczny zapach, po którym uda się stwierdzić, że są w pobliżu, tak jak na przykład dziki, które roztaczają specyficzną woń. Odpowiedź Kazka bardzo mnie zaskoczyła.
– Jeśli kiedyś w lesie zapachnie ci padliną, to rozglądaj się dookoła… Być może w pobliżu jest niedźwiedź.
– Padliną?
– Uwielbiają się tarzać w ścierwie. Każdy niedźwiedź, którego obserwowałem, wytarzał się w szczątkach jelenia, żubra czy innych resztkach po wilczym polowaniu. Lubią ten zapach i jeśli tylko mogą, to nakładają go na siebie, ale z jednym wyjątkiem… – Tu Kazek zrobił pauzę.
– Aga, o ile pamiętam, nigdy w niczym się nie wytarzała. Może to domena samców. Fakt, nawet gdy miała sposobność, nie robiła tego. Lubi za to czochrać się o świerkowe pnie. I zapewne pachnie żywicą. Cóż, widać i wśród niedźwiedzic są damy.
Do ataków niedźwiedzi na ludzi dochodzi w Bieszczadach stosunkowo rzadko. Zazwyczaj wczesną wiosną, a ofiarami padają najczęściej zbieracze jeleniego poroża. Kazek zawsze podkreśla, że niedźwiedzie nie atakują bez powodu.
– Ludzie za zrzuconym porożem wchodzą w najdziksze zakamarki, często paradują tuż przed niedźwiedzicą leżącą w gawrze i karmiącą młode. A potem jest lament i zdziwienie, że zaatakowała.
Ataki raczej nie zdarzają się latem ani jesienią, kiedy pokarmu w przyrodzie jest w bród, a zwierzęta zmęczone towarzystwem turystów przenoszą się w wyższe partie gór. Czasem zdarzają się także śmieszne historie.
Kiedyś do jednej z leśnych upraw w leśnictwie Polanki przyjechało do pracy kilka kobiet. Uprawa była ogrodzona metalową siatką, miejscowy podleśniczy otworzył bramę, wpuścił pracownice i pojechał na drugie śniadanie.
Panie ustawiły się w szeregu i powoli zaczęły pielić ziemię wokół młodych jodeł. Pracowały, głośno podśpiewując i plotkując. W pewnym momencie zauważyły, że krzaki jeżyn, piętrzące się w narożniku ogrodzenia, zaczęły się poruszać.
Jedna z kobiet przekonana, że to podleśniczy robi sobie żarty, podeszła do bujającej się góry jeżyn. W tej samej chwili z krzaków wychyliła się brunatna głowa niedźwiedzia. Przerażona kobieta z krzykiem uciekła do koleżanek, a równie przerażony drapieżnik puścił się galopem w stronę bramy.
Ta była zamknięta, więc z hukiem odbił się od ogrodzenia, klapnął na pupę i zdziwiony spojrzał na zbite w grupę przerażone kobiety. Posiedział tak chwilkę, po czym wdrapał się po ogrodzeniu i uciekł w głąb lasu.
Dochodzenie, jakie potem przeprowadził podleśniczy, wykazało, że niedźwiedź wybrał sobie krzaki jeżyn na sypialnię, którą regularnie odwiedzał, a dostawał się do niej, wspinając się przez ogrodzenie. Wypłoszony przez kobiety zapomniał "planu działania” i zamiast górą próbował sforsować bramę dołem. Podobno po tej przygodzie pracownice jeszcze długo nie chciały wejść na teren uprawy – jeżyny musiały być najpierw dokładnie sprawdzone przez podleśniczego.