Polscy czytelnicy mieli już okazję zasmakować w prozie Jonathana Franzena dzięki wydanym w naszym kraju „Korektom” i „Wolności”. Można było mieć obawy, czy „Dwudzieste siódme miasto” będzie równie interesującą lekturą, skoro to jego literacki debiut, ale na szczęście nie jest to jedynie przypadek dyskontowania przez wydawcę sukcesu poprzednio przetłumaczonych powieści tego amerykańskiego pisarza.
Punkt wyjścia fabuły „Dwudziestego siódmego miasta” z powodzeniem mógłby posłużyć do stworzenia klasycznego thrillera, ale ambicje autora były zdecydowanie większe. W tytułowym mieście – przypominającym rzeczywiste St. Louis z lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku – stanowisko komendanta policji nieoczekiwanie powierzono pochodzącej z Indii S. Dżammu. Wkrótce okazuje się, że ta charyzmatyczna kobieta ma ambitne plany daleko wykraczające poza zakres jej obowiązków. Swoją działalnością szybko zdobywa zarówno popularność wśród zwykłych obywateli, jak i poparcie wpływowych miejscowych osobistości. W dodatku początkowo wszystko zdaje się sprzyjać Dżammu – choćby nagłe pojawienie się nowej grupy terrorystycznej pozwala jej wykazać się przed opinią publiczną skutecznością w organizowaniu skomplikowanych logistycznie akcji policyjnych. Szkopuł w tym, że za różnymi słusznymi postulatami i efektownymi działaniami kryje się nie tylko walka o wpływy w mieście, ale również hinduski spisek (w którym oczywiście uczestniczy
także nowa komendantka policji). Wyznawców teorii spiskowych (tacy pojawiają się również w powieściowym St. Louis) jednak nikt nie traktuje poważnie, dlatego kluczowa rola przypadnie początkowo neutralnemu Martinowi Probstowi. Dżammu w celu przeciągnięcia na swoją stronę tego szanowanego przedsiębiorcy budowlanego nie ma zamiaru przebierać w środkach, ale razem z nią możemy się przekonać, że nie każdego człowieka można od razu przekupić czy złamać (jak to uczyniła z innymi prominentami St. Louis)...
Wprawdzie wątek sensacyjny jest istotny w „Dwudziestym siódmym mieście”, a zwroty akcji bywają naprawdę zaskakujące, jednak tak naprawdę stanowi to dla Jonathana Franzena zaledwie pretekst do ukazania mechanizmów walki politycznej, a także przyjrzenia się reakcjom ludzi, którzy pod wpływem rozmaitych zdarzeń losowych zostają wytrąceni ze swoich utartych kolein życiowych. Na uwagę zdecydowanie zasługują więc ciekawie nakreślone wizerunki psychologiczne Martina Probsta oraz jego żony i córki, a także – mimo ich zamierzonej umowności – Dżammu czy wiecznie tropiącego spiski generała Norrisa. Sporo do myślenia daje czytelnikom również obserwowanie, jakie bywają motywy opowiedzenia się poszczególnych osób czy środowisk po czyjejś stronie – i nie chodzi tutaj jedynie o rozbieżność między publicznie głoszonymi poglądami a rzeczywistymi celami. Warto jeszcze tutaj dodać, że Jonathan Franzen umiejętnie wykorzystał znane z thrillerów schematy, aby dla odmiany zwieńczyć fabułę powieści naprawdę przemyślanym
zakończeniem.
Niewątpliwie „Dwudzieste siódme miasto” to książka, która naprawdę potrafi zaintrygować, ale paradoksalnie może nie przypaść do gustu ani wielbicielom klasycznych powieści sensacyjnych, ani miłośnikom bardzo ambitnej literatury, ponieważ ten tytuł nie mieści się w sztywnych ramach żadnego gatunku. Moim zdaniem jednak zdecydowanie warto sięgnąć po tę pozycję, gdyż nawet jeśli nie rzuci ona czytelnika na kolana, to z pewnością nie będzie dla niego nużącą lekturą.