Od pewnego czasu daje się zauważyć w popularnonaukowej literaturze psychologicznej pewien trend: po opublikowaniu przez kogoś pozycji zawierającej jakąś nowatorską myśl lub nazywającej na nowo znane od dawna zjawisko jakimś celnym a dowcipnym terminem, zaczynają się pojawiać jej kolejne „sequele” – niekoniecznie tego samego autora - odmieniające ową myśl/zjawisko przez wszystkie możliwe przypadki. Tak oto po Toksycznych rodzicach Susan Forward, których tezie przewodniej trudno odmówić słuszności, pojawili się Toksyczni teściowie, Toksyczna praca , Toksyczni ludzie. Ta ostatnia pozycja rozszerza domniemaną „toksyczność”, czyli szkodliwy wpływ na naszą psychikę, na nieprawdopodobnie ogromny obszar ludzkich cech i zachowań.
O ile każdy przyzna, że obcowanie z notorycznym plotkarzem, intrygantem czy chamem trudne jest do zniesienia, że brak zamiłowania do higieny osobistej, nałóg alkoholowy czy tytoniowy jest w stanie utrudnić nam lub wręcz obrzydzić kontakty z daną osobą, o tyle niezupełnie zrozumiała jest łatwość, z jaką autorka (z wykształcenia, jak się zdaje, psycholog kliniczny) wymienia pomiędzy toksycznymi typami ludzi mających poważne problemy emocjonalne, a nawet chorych psychicznie – a więc wymagających nie zlekceważenia i odrzucenia, lecz pomocy. Przerażający jest sporządzony przez nią „Inwentarz toksycznego wizerunku”, dający do zrozumienia, iż toksycznych cech można doszukać się w każdej osobie, wyglądającej i zachowującej się inaczej niż hipotetyczny ideał (jaki on ma być, mogą zapewne dowiedzieć się amerykańscy czytelnicy, skorzystawszy z porad w firmie o sugestywnej nazwie „Your Total Image”, której adres zamieszczono na końcu książki...). Toksyczny więc może być: ubiór („ubrania z włókien sztucznych”), włosy
(„zmierzwione i niepodatne na układanie”), skóra („zbyt pomarszczona”), usta („dziąsła nabrzmiałe, opuchnięte i zaczerwienione”), gestykulacja i postawa („rozmawiając z ludźmi, stoi nieco z boku”), wyraz twarzy („górna warga unosi się przy uśmiechu, wskazując, że osoba nie jest naprawdę szczęśliwa”), głos („szorstki lub ochrypły”), intonacja („z pewnym wahaniem lub niepewnością”) i wymowa („gwarą lub z akcentem”), wreszcie niedostatek talentów towarzyskich („rzadko mówi innym komplementy”, „zamyka się w sobie, gdy coś ją trapi”); zacytowane w nawiasach cechy to ledwie pojedyncze z kilkunastu wymienionych w każdej kategorii...
Toksyczną jest zatem każda osoba uboga, chora, stara, smutna. By choć trochę uchronić się przed jej zgubnym wpływem, można jednak, zdaniem autorki, „powiedzieć toksycznej osobie, co cię w niej drażni”. Jak? Na przykład stosując technikę „zwierciadlanego odbicia”. Przyjaciółce, która pozwoliła sobie na głupawy docinek odnośnie naszych wymiarów, można wygarnąć: „To było podłe i wstrętne! (...) Nie przyszłoby mi do głowy wspominać o twoich okropnych, pożółkłych zębach, o twoich cienkich włosach z odrostami,(...) o twojej chorobliwej cerze.” Brawa za subtelność, pani doktor Glass! Jeśli jednak nasz toksyczny rozmówca pechowo nie posiada żadnych mankamentów wyglądu, można pokonać go „techniką humoru”, czerpiąc z arsenału „zabawnych ripost, stosowanych przez licznych komików”, co pozwala „zachować twarz, a przy okazji zrobić dobre wrażenie” i „nieźle się zabawić”. Oto przykłady : „”Czy jesteś owocem małżeństwa między kuzynami?”, „Masz swój styl – styl żałośliwy”, „Dlaczego nie odejdziesz stąd i nie pójdziesz do
zoo? Tam nie rzucałbyś się w oczy.” Podobnie „zabawnych” (ha, ha, ha!) zwrotów przytacza pani Glass ze dwadzieścia. Najwidoczniej jestem piekielnie toksyczna, bo ani rusz nie potrafię w tych odzywkach dostrzec dowcipu i humoru, tylko pospolite grubiaństwo. W dodatku posiadam chyba z kilkadziesiąt spośród wymienionych przez autorkę ponad 200 „negatywnych cech osobowości”, bywam bowiem od czasu do czasu : bezradna, bojaźliwa, dokładna, konserwatywna, melancholijna, milcząca, nerwowa, niepewna siebie, opanowana, poważna, sceptyczna, uczuciowa, wrażliwa, zażenowana (na przykład przy czytaniu podręcznika pani Glass!), itd.
Uważna i dokonana bez przymrużenia oka lektura tego dzieła może mieć dwojakie skutki: albo wpędzić w depresję człowieka, który doszuka się w sobie wielu cech uznanych przez autorkę za przejawy toksyczności, i uzna, iż z tego tytułu zasługuje na dezaprobatę innych – albo lunąć wody na młyn osobnikowi nieskomplikowanemu uczuciowo, nie obdarzonemu ani odrobiną empatii i tolerancji, który uwielbia obarczać otoczenie winą za wszystkie własne i cudze niepowodzenia. Reasumując – produkt wysoce toksyczny.