Trwa ładowanie...
recenzja
06-08-2012 15:40

Kapłanka w futrze

Kapłanka w futrzeŹródło: "__wlasne
d23qf46
d23qf46

Obserwatorka, uzdrowicielka i łowczyni w jednym, a nade wszystko – wyniosła bogini domowego ogniska, z pozazdroszczenia godną skłonnością do długowieczności.Taka jest Kleo – czarna kotka z domniemaną domieszką abisyńskiej krwi, a zarazem pierwszoplanowa bohaterka książki Helen Brown. W tej autobiograficznej powieści autorka zamieszcza historię swojej rodziny, której pokrętne dzieje koncentrują się wokół kociej nestorki i jej zaskakującej zdolności jednania ludzkich serc. Kleo i ja trafi więc do uznania zatwardziałym miłośnikom kotów, a przy odrobinie dobrej woli – także mniej zadeklarowanym w tej kwestii odbiorcom. Nie bez powodu bowiem autorka dedykuje książkę tym, którzy twierdzą, że nie są kociarzami, choć w głębi serca wiedzą, że to nieprawda.

Brown zaprasza czytelnika w świat kocich niuansów, które paradoksalnie sytuują się podejrzanie blisko niuansów ludzkich. Kleo i ja jest więc opowieścią, w której losy zwierząt i ludzi łączą się w sposób nierozerwalny – skutkując po trosze nastrojową, po trosze humorystyczną wymową ogólną. Duża w tym zasługa wyrobionego pióra autorki-felietonistki, obdarzonej zmysłem obserwacyjnym, a miejscami i ciętą ripostą. Co prawda Brown balansuje miejscami na granicy poradnikowego żargonu i nie unika komentarzy rodem z amerykańskiego sitcomu, zachowuje jednak stylistyczny umiar – a co za tym idzie: tworzy w całościowym odbiorze udaną historię obyczajową. W przypadku Kleo i ja nie mamy – na całe szczęście, a może raczej: wbrew pochopnym wnioskom, nasuwającym się niechybnie po wstępnym oglądzie tytułu i okładki – do czynienia z przesłodzoną laurką wystawioną kociemu gatunkowi. Autorka pisze bowiem o życiu (do tego własnym), tworząc wiarygodną i w gruncie rzeczy niespecjalnie dramatyczną opowieść o prozaicznej
codzienności.
Takiej, w której próżno doszukiwać się ekranowych romansów, szaleńczych przygód czy niby-przeszkód „niby-nie-do-pokonania”. Rzeczywistość ukazana w Kleo i ja jest bliższa tej pozaksiążkowej, w której nagła śmierć ukochanego dziecka pozostanie traumą (a nie patetyczną elegią, tworzącą równie tendencyjne przesłanie), natomiast małżeństwo w rozsypce niechybnie skończy się rozwodem (nawet kosztem budującego „happy-endu”). Realizm jest ostatnimi czasy towarem deficytowym na rynku powieści obyczajowych. Tym większe słowa uznania dla autorki – za przemyconą do fabuły namiastkę „nieciekawej” prozy życia. Ożywionej należycie zadziornym, kocim akcentem.

Tytułowa kotka panuje w książce niepodzielnie, stając się tworem wielofunkcyjnym.To w pierwszej kolejności równoprawna, żeby nie rzec: dominująca nad ludzkimi postaciami, bohaterka opowieści. „Aportująca” skarpetki, demolująca mieszkanie, kojąca smutki podczas bezsennych nocy – odsłon powieściowej Kleo można wymienić co najmniej kilka (zależnie od anegdoty), podobnie jak odmiennych ról, pełnionych przez nią w książce. Na przykładzie demoniczno-uczuciowej kotki tworzy autorka ogólne studium kociego gatunku – wychodząc naprzeciw oczekiwaniom „kociarzy” i wymienionych w dedykacji odbiorców „opornych”. Ogólne obserwacje na temat natury kotów stają się bazą dla przemyśleń innego typu: dotyczących ludzkich problemów, słabości i lęków, a także nieświadomego „uzależnienia” od czworonożnych pupili. Kleo i ja przypomina miejscami życiowy poradnik: pisany dla ludzi, lecz z kociej perspektywy. Brown nie unika tym samym lekko moralizatorskiego tonu, który na dłuższą metę może nieco drażnić. Dawkowany w stosownych
ilościach dydaktyzm nie szkodzi jednak lekturze, która zachowuje zasadniczy cel – odpręża, bawi i skłania do namysłu, stanowiąc swoiste „pożegnanie” autorki z opisaną w książce kotką.

Kleo i ja nie należy do książek przesadnie ambitnych i raczej nie pretenduje do wyjścia poza ramy obyczajowej historii z morałem. Dzięki temu nie razi jednak egzaltacją czy nienaturalnym w przypadku podobnych lektur patosem. Dostarcza za to odbiorcy sporej dawki humoru, prostych życiowych przemyśleń, a nade wszystko: wyrazistych kreacji dwójki głównych bohaterek – samej autorki i tytułowej „szalonej kotki”. W tym wypadku połączenie dziennikarskiego zacięcia i wymienionej w zakończeniu „kropelki abisyńskiej krwi” dało efekt jeśli nie wybuchowy, to przynajmniej wyrazisty. Jako wakacyjny przerywnik można więc Kleo i ja z czystym sumieniem polecić – zgodnie z wolą autorki: nie tylko zadeklarowanym „kociarzom”.

d23qf46
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d23qf46