JESTEM SZATANEM – GŁOSUJCIE NA MNIE
W późnych latach 70-tych dość zażyle zaprzyjaźniłem się z sekretarzem jednej z lokalnych partii politycznych. Mieliśmy wiele wspólnych zainteresowań, a nasi synowie chodzili razem do szkoły. Latem 1979 roku, po długim i zabawnym wspólnym obiedzie, zapytał mnie, czy byłbym zainteresowany kandydowaniem w nadchodzących wyborach hrabstwa Surrey, w którym mieszkaliśmy.
Surrey to bardzo ładna i dobrze prosperująca część kraju, bezpośrednio na południe od Londynu. Jego populacja sięga 1.2 miliona. Radny w Surrey to bardzo uprzywilejowana i wpływowa posada, tak więc pomysł z miejsca bardzo mi się spodobał. Lubię publiczne wystąpienia i mam kilka zdecydowanych poglądów politycznych.
Wraz z moją żoną Wiescką stawiliśmy się na paru spotkaniach, podczas których porozmawiałem z kilkoma partyjnymi szychami o moich politycznych ambicjach i wizjach przyszłości hrabstwa. Może sobie to wmawiam, ale musiałem być wtedy biegły i przekonujący, ponieważ szybko wybrali mnie na swojego kandydata. Zbliżał się czas wyborów, a moje zdjęcie i program polityczny pojawiały się w gazetach. Konsultowałem swoje pomysły ze starszymi członkami mojej partii z Westminsteru.
Na lokalnym obiedzie dla naszych sympatyków wygłosiłem przemówienie, a prawie każde moje słowo spotkało się z gromkim aplauzem. Jednakże mniej więcej w połowie doznałem przerażającego, zimnego olśnienia. Patrzyłem na te rozpromienione, rozentuzjazmowane twarze i zdałem sobie sprawę, że ich okłamuję.
Tak naprawdę nie wierzyłem w te majestatyczne plany, które im opisywałem – wspaniałe sposoby na poprawienie stanu dróg, zreformowanie służby zdrowia, udoskonalenie obiektów sportowych i pomoc osobom starszym i ubogim w hrabstwie Surrey.
W głębi serca wiedziałem, że niemożliwe będzie sfinansowanie tego – co więcej, nie bardzo mnie to wszystko interesowało. Po prostu mówiłem swoim słuchaczom dokładnie to, co chcieli usłyszeć. Pławiłem się w ich aprobacie, zatrułem własną popularnością.
Stałem się zepsuty, zanim w ogóle wystartowałem w wyborach. Szatan nawiedził moją duszę, a ja uwierzyłem, że każdego polityka zepsucie dławi w dokładnie taki sam sposób. Wielu z nich może przecież chcieć dobrze. Mogą wiernie służyć ludziom, którzy ich wybrali. Ale czarny robak zawsze gnieździ się w ich umyśle i szepcze: Jesteś lepszy niż ktokolwiek inny. Zawsze wiesz najlepiej. Zasługujesz na sukces, tylko dlatego, że ty to ty.
Następnego dnia wycofałem się z listy kandydatów. Wiedziałem co mogłoby mi się przytrafić, gdybym tego nie zrobił. Od tego czasu spotkałem wielu polityków o bardzo różnorodnych przekonaniach – lewicowych, prawicowych, kapitalistów, komunistów, rasistów i wielokulturowych, i zawsze widziałem to samo.
Spoglądający prosto ze źrenic ich oczu czarny robak arogancji, wąż samozaspokojenia. Mieli w sobie szatana, tak samo jak ja kiedyś.
W następnym roku Wiescka i ja spędziliśmy kilka tygodni w Connecticut z zamiarem kupna domu. Zatrzymaliśmy się w małym, spokojnym i pięknym miasteczku New Milford. stały tam rzędy identycznych, starych kolonialnych domów, które miały ten straszliwy, zaniedbany wygląd rodem z powieści Lovecrafta. Z łatwością można było pomyśleć, że wzięło się zły zakręt i znalazło w dziwnym, zakazanym miejscu, gdzie chmury zbytnio śpieszą się po nieboskłonie, a młodzi chłopcy z płaskimi, nieprzystępnymi twarzami gapią się na ciebie z górnych okien domów o mansardowych dachach. Jeden z domów, które pokazał nam pośrednik, wywarł na mnie ogromne wrażenie. Był nieforemny i ogromny, o wiele za duży, nawet dla pięcioosobowej rodziny, ale panowała w nim przyprawiająca o gęsią skórkę atmosfera. Basen był wypełniony i cały zarośnięty, jak powiedział nam pośrednik – „z powodu tragicznego wypadku”.
Spacerując po korytarzach na piętrze tego domu wpadłem na pomysł napisania KANDYDATA Z PIEKŁA. Wybory prezydenckie w 1970 roku trwały wtedy w najlepsze i za każdym razem kiedy włączyłeś telewizor, Ronald Reagan radośnie się uśmiechał, próbując zdobyć twój głos. Pomyślałem sobie: co by było, gdyby szatan wszedł w duszę takiego kandydata na prezydenta? Wygrałby – tak jak ja wygrałbym w Surrey – ale za jaką cenę? Nie tylko dla niego, ale dla całego kraju, któremu miałby służyć. Tak narodziła się ta książka (a także inna – basen podrzucił mi pomysł na motyw utonięcia małej dziewczynki w ZJAWIE). Bardzo się cieszę, że Replika wznawia ją w tak zacnej oprawie. Pomimo tego, że powstała ponad 30 lat temu, jej przesłanie jest ponadczasowe.
Mam nadzieję, że będziecie się przy niej dobrze bawić, bać się, a także, kiedy już ją skończycie, nauczycie się jednej rzeczy: są kłamcy, są przeklęci kłamcy, no i są politycy.
n Graham Masterton, 2011
ROZDZIAŁ I
Po tym jak Hunter Peal wybrany został prezydentem, często pytano mnie, kiedy nabrałem przekonania, że wygra wybory. Odpowiadałem wówczas, że nastąpiło to tego dnia, kiedy w gorące przedpołudnie w Billings, w stanie Montana, podał mi rękę i potrząsnął nią energicznie, a ja zobaczyłem, jak jest spokojny, opanowany i pewny siebie. Tego dnia stwierdziłem, że Hunter wygląda tak, jak właśnie powinien wyglądać człowiek, który będzie w stanie podejść do problemów całej Ameryki w taki sposób, w jaki ojciec podchodzi do problemów swoich dzieci.
Czasami odpowiadałem też, że nastąpiło to wówczas, kiedy pewnego dnia wyszedłem na werandę rancha Huntera Peala w Kolorado Springs, w stanie Kolorado, rancha, które wybudował jeszcze jego ojciec, i zobaczyłem go stojącego samotnie, szczupłego, wysokiego, z fryzurą rozwiewaną przez wiatr, wpatrującego się dalekosiężnym, skupionym spojrzeniem we wschodni horyzont, z wyrazem twarzy, który przywodził na myśl oblicze amerykańskiego pioniera z odległych czasów.
Kiedy nie byłem w tak sentymentalnym nastroju, odpowiadałem też, że ostatecznego przekonania nabrałem wówczas, gdy w wieczór wyborów NBC podała, iż Ohio i Illinois głosowało za Pealem i najprawdopodobniej Kalifornia głosować będzie tak samo.
Mówiłem tak, ponieważ na tym polegał mój zawód. Byłem szefem personelu Peala, a ściślej: tej jego grupy, która odpowiadała za kontakty z mass mediami i wizerunek Huntera w środkach masowego przekazu. płacono mi więc, abym powtarzał te brednie tak często, jak to tylko było możliwe.
W gruncie rzeczy jednak, słowa te niewiele odbiegały od prawdy, a co najważniejsze, składały się na oświadczenia, które Ameryka bardzo pragnęła słyszeć. Zapewne pamiętacie wszyscy, tak samo dobrze jak ja, nasze wspólne oddanie Hunterowi Pealowi, gdy ogłosił, że Ameryka wchodzi w „decydujące lata”.
Niezależnie jednak od tego, jak Hunter Peal był spokojny i opanowany, jak oddany Ameryce, jak odkrywczy – a, wierzcie mi, posiadał te wszystkie cechy – coś zupełnie innego w jego osobowości ujawniło się podczas kampanii prezydenckiej, co upewniło mnie, że wygra. Coś mrocznego, nieopisanego, coś dziwnego. Coś tak potężnego, że nie mogło samodzielnie zrodzić się z jego osobowości.
Wielu ludzi nie wierzy mi, nawet teraz, jednak ci ludzie nie znali go tak blisko jak ja. Zapytajcie żonę Huntera, Micky, a ona powie wam, jak wyglądały te dni. Powie wam, kiedy to się zaczęło – w trzecim tygodniu marca 1970 roku, mniej więcej w piątym tygodniu kampanii Huntera o uzyskanie nominacji partii Republikańskiej.
Zatrzymaliśmy się wówczas na trzy dni i trzy noce w Allen’s Corners, w Sherman, w stanie Connecticut, jako goście republikanów z New Milford. To wtedy poczułem po raz pierwszy, że świat kołysze się nagle pod moimi stopami. To wtedy właśnie Hunter Peal, dobry, silny mężczyzna z Kolorado, opanowany został przez coś, co pozwoliło mu stać się najmocniejszym i praktycznie niepowstrzymanym kandydatem; takim, jakiego jeszcze nigdy przedtem Ameryka w swojej historii nie znała.
Wiele lat temu Bob Haldeman zwykł mawiać, że Richard Nixon miał osobowość o jasnych i ciemnych stronach. Te jasne doprowadziły do jego sukcesów, a te ciemne – do upadku. Lecz ciemne strony Huntera Peala nie były ani trochę podobne do ciemnych stron Nixona. Ciemne – a w praktyce słabe – cechy osobowości Nixona miały związek z jego brakiem opanowania, niepewnością, kompleksami. Ciemność, która posiadła Huntera Peala, była tak porywista i dzika jak zimą powietrze w tunelu kolejowym. Była silna, a zarazem pociągająca, i mogła przerazić cię tak, że stawała się wręcz ekscytująca.
Bo ciemność, która posiadła Huntera Peala, nie miała swego źródła w ziemskim świecie.