Trwa ładowanie...
recenzja
17-04-2014 12:13

John wcale nie ginie

John wcale nie ginieŹródło: "__wlasne
d3nufmd
d3nufmd

Proszę się nie denerwować, niczego państwu nie zepsułem. Tych, którzy chcieli sięgnąć po powieść Davida Wonga wciąż do tego zachęcam. Po prostu nie mogłem sobie darować małej demaskacji. Jeżeli natomiast nie rozśmieszył cię, drogi czytelniku, ani tytuł książki, ani tytuł recenzji, warto przemyśleć zakup. W "John ginie na końcu" pełno jest takich dowcipów, zabaw z czytelnikiem i jego oczekiwaniami, popkulturowych aluzji i żartów, oględnie mówiąc, nie najwyższego lotu (bohaterem finału jest cierpiący na rozwolnienie pies). I choć Wongowi zdarza się ugrzęznąć w przydługich, źle napisanych scenach akcji, jego powieść broni się dzięki poczuciu humoru i udanym wątkom obyczajowym.

Zresztą tytuł to nie jedyna łamigłówka z okładki. Jest nią także nazwisko autora. David Wong to jednocześnie pseudonim dziennikarza serwisu Cracked.com, Jasona Pargina, i postać fikcyjna, główny bohater książki. Pargin nie przedstawia się własnym mianem, by swojej opowieści nadać nieco autentyczności. I znów gra tu konwencją, podszywając się pod wszystkie "autentyczne" wyznania ludzi twierdzących, że widzieli UFO, spółkowali z kosmitami lub walczyli z duchami. Ba, w pewnym momencie bohaterowie "John ginie na końcu" dochodzą nawet do wniosku, iż szczerość ich relacji będzie kwestionowana, namawiają więc czytelników do jej rozpowszechniania.

A o czym jest sama powieść? Uważny czytelnik po lekturze dwóch powyższych akapitów zorientował się już, że jej fabuła sklecona jest z zapożyczonych wątków, wymieszanych w popkulturowy koktajl. Wong/Pargin opowiada klasyczną historię grupy znajomych, którzy przez przypadek wpadają na trop międzywymiarowej afery. A wszystko za sprawą tajemniczego narkotyku zwanego "sokiem sojowym" - pozwala on postrzegać świat pełniej, nie tylko jego rzeczywistą formę. David i John dowiadują się dzięki niemu, że duchy istnieją, czasem można manipulować, ludzkość jest inwigilowana przez tajemniczych "ludzi cienia", a na naszą cywilizację czyha Korrok - pradawny bóg lubujący się w zadawaniu cierpienia.

W "John ginie na końcu" znajdziemy echa twórczości Stephena Kinga, seriali "Z archiwum X" i "Buffy, postrach wampirów", strzelanek wideo, a nawet animacji dla dzieci "Scooby Doo". Nazwiska i tytuły padają tu zresztą wprost, bo bohaterowie są zaskakująco świadomi historii, w której występują. David niejednokrotnie puszcza oko do czytelnika, co ucieszy uważniejszych czytelników, krytykom zaś wytrąci z ręki słuszny skądinąd zarzut o wtórność. Na szczęście komponując swoją debiutancką powieść Wong/Pargin nie zapomniał, by dodać coś od siebie, bohaterów umieścił więc w niepozornym miasteczku w środkowo-zachodnich Stanach Zjednoczonych, kazał im marnować życia w kiepskich pracach, zbyt dużo imprezować, tracić czas na gry wideo i martwić się rachunkami za prąd. Dzięki temu "John ginie na końcu" jest nie tylko opowieścią o lewitujących psach, wielkich robalach i niewyobrażalnych koszmarach, ale i zwykłych ludziach radzących sobie z przyziemnymi problemami i bardzo klasycznymi traumami.

d3nufmd

I właśnie te wątki wypadają najlepiej. Podczas gdy sceny mające budzić grozę napisane są niechlujnie i często budzą zniecierpliwienie (zwłaszcza przeciągająca się niemiłosiernie końcowa awantura), opowieści o bohaterach skomponowane zostały naprawdę umiejętnie. Ciekawe są nie tylko postacie z pierwszego planu - szalony, przygłupi John i znerwicowany David - ale i te zepchnięte na drugi - zwłaszcza Jennifer Lopez (nie TA Jennifer Lopez) i Amy Sullivan. Wong/Pargin nie jest może mistrzem subtelności, ale udaje mu się napisać kilka gorzkich słów o samotności i niedojrzałości współczesnych dwudziestokilkulatków, a także o tym, jak ludzie się od siebie uzależniają i jacy potrafią być dla siebie okrutni. I choć czuć w tych momentach posmak taniego, licealnego dramatu w rodzaju "Beverly Hills 90210", to trudno się oprzeć ich urokowi i najzwyczajniej w świecie nie polubić bohaterów.

"John ginie na końcu" bywa książką zaskakująco depresyjną. I nie chodzi tu wcale o przerażającą perspektywę świata podbitego przez Korroka, ale o pospolite, przyziemne dramaty. Odrzucenie, wykluczenie, kompleksy, niepełnosprawność - Wong/Pargin sięga po bardzo ciężkie tematy, jak na lekką, popkulturową powieść grozy. I znów nie sposób uniknąć porównania, tym razem do Mike'a Careya i jego cyklu o Feliksie Castorze. O ile jednak powieści Careya pisane są bardzo serio, o tyle w "John ginie na końcu" ton łagodzi doskonałe (choć bardzo specyficzne) poczucie humoru autora.

Książka Jasona Pargina to świetny przykład powieści czasu Internetu. Napisana po godzinach, dzięki wsparciu anonimowych internautów, została w końcu kupiona przez poważane wydawnictwo, a nawet zekranizowana. Jej autorem jest dziennikarz zajmujący się na co dzień teoriami spiskowymi i sporządzaniem list "najdziwniejszych postaci komiksowych w historii" czy "najbardziej niedorzecznych dziur fabularnych". Zbudowana z popularnych motywów, miesza fikcję z rzeczywistością, miejskie legendy z naukowymi ciekawostkami, komedię z tragedią i horror z romansem. I choć nie wstrząśnie ona niczyim światem, a skutkiem ubocznym lektury, wbrew opisowi wydawcy, nie będzie "niepohamowana potrzeba opowiadania jej każdemu, kto zechce słuchać", to warto po nią sięgnąć. Chociażby po to, by przekonać się, czy kłamliwy jest tytuł książki, czy tytuł recenzji.

d3nufmd
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3nufmd