"Jim Cutlass": recenzja komiksu wydawnictwa Egmont
Jeśli szukacie dobrego westernu, wciągającej historii przygodowej bądź jesteście po prostu fanami frankońskiego komiksu, to "Jim Cutlass" jest dla was pozycją absolutnie obowiązkową.
Akcja serii, polskie wydanie zbiorcze zawiera 3 pierwsze tomy, rozgrywa się tuż po wojnie secesyjnej. Tytułowy bohater jest żołnierzem Północy, który dziedziczy plantację bawełny na głębokim Południu. Oczywiście jest pewien haczyk.
ZOBACZ TEŻ: Komiks - renesans gatunku
Daleki wuj przypisał mu tylko połowę spadku, druga trafia bowiem w ręce jego kuzynki. Para nie pała do siebie sympatią, ale animozje muszą ustąpić w obliczu większych problemów: naciągaczy, grasujących bandziorów, rosnącego w siłę Ku Klux Klanu i wciąż żywej pamięci o bratobójczym konflikcie.
Sięgając po "Jima Cutlassa", miałem uzasadnione obawy. Pierwszy tom ukazał się w 1979 r., więc obecność archaicznej narracji była całkiem prawdopodobna. Co tu dużo mówić – choć współautorem jest Jean "Moebius" Giraud, komiks miał prawo brzydko się zestarzeć
Ale wystarczyły pierwsze dwie strony, aby odetchnąć z ulgą. "Jim Cutlass" to komiks pod każdym rewelacyjny. Świetnie nakreślone postacie, z silną bohaterką na czele, wartka akcja, nienachalny humor oraz kapitalnie odmalowane realia epoki, w tym skomplikowane tło polityczno-społeczne.
Rysunki? Miazga. Wiadomo, Giraud to firma i tu nie ma zaskoczeń. Ale jest on autorem oprawy tylko do pierwszego tomu. W kolejnych pałeczkę przejął po nim Christian Rossi i nie ma co ukrywać - pod każdym względem dorównuje on legendarnemu koledze. Zmiana rysowników jest praktycznie niezauważalna.
Jedyny zarzut jaki mam do komiksu, a właściwie polskiego wydania "Jima Cutlassa", to tłumaczenie. Chodzi o manierę Marii Mosiewicz do zostawiania anglojęzycznych zwrotów grzecznościowych i przekleństw. W większym zagęszczeniu efekt jest co najmniej dziwaczny.