Przez pierwszą porę roku Monsa Kallentofta brnęłam z trudem, przemogłam się jednak i czytałam dalej, głównie ze względu na ciekawe tło społeczne.Z każdym kolejnym tomem było lepiej, zarówno pod względem samej fabuły, jak i stylu, bo stanowiące znak firmowy prozy Kallentofta monologi umarłych wydawały się jakby krótsze i mniej pretensjonalne. Aż nadeszła piąta pora roku…
To jest lektura dla odpornych. Sadyzm w czystej postaci. Potwór w ludzkim ciele znęca się nad swymi ofiarami, a autor nad czytelnikiem. I tak przez cztery i pół setki stron. W głowie komisarz Malin Fors huczy od wielogłosu torturowanych i bestialsko gwałconych kobiet, opowiadających z najbardziej odrażającymi szczegółami o swojej męczeńskiej drodze do śmierci lub ucieczki od świata. Mroczne wizje jak z markiza de Sade opowiedziane udziwnionym, pseudopoetyckim stylem, pieski świat, którego nie była w stanie zbawić nawet ewangeliczna Maria Murvall. Nic dziwnego, że policjanci, obcujący na co dzień z ekstremalnym okrucieństwem, sami zaczynają fiksować. To już nie tylko przemoc – to torturowanie podejrzanych. Seks nie tylko kompulsywny, ale coraz bardziej brutalny. Od silnych leków – krok do narkotyków. Odkąd Malin sama przestała pić, widzi to coraz wyraźniej.
Autor jeszcze mocniej, niż w dwu poprzednich tomach, mówi o bezkarności elit, o tym, że łajdactwa arystokratów i bogaczy uchodzą płazem, a ukrywaniem ich zajmują się ludzie powołani do ich ujawniania - nie tylko dla korzyści materialnych, dla kariery czy ze strachu, ale z czystego snobizmu, z chęci bywania w najlepszym towarzystwie, grzania się w blasku wielkich nazwisk i wielkich pieniędzy. Wymowę tekstu osłabia jednak to, że zbrodniarzami z książek Kallentofta są na ogół skrajni psychopaci, potwory daleko poza granicami normalności i wszelkich reguł społecznych. Wyższe sfery są zarazem odrażające i fascynujące nie tylko dla autora, ale dla Tove Fons, próbującej się wpasować w snobistyczną szkołę z internatem i dla samej Malin Fons, która w domu rodziców swego nowego ukochanego nawet w sukience od Hugo Bosssa czuje się trochę jak Stefcia Rudecka.
Bestia została pokonana, a beau monde nadal wodzi na pokuszenie zdrową tkankę szwedzkiego społeczeństwa markowymi ciuchami, weekendami w hotelu Angleterre i głębokim uczuciem, oczywiście. Czytelnik Piątej pory roku, dobrnąwszy do końca, nie zyska jednak odpowiedzi na najbardziej ekscytujące pytanie – która z dwóch bohaterek cyklu pierwsza urodzi dziecko przedstawicielowi kasty dobrze urodzonych: komisarz Malin Fors czy jej siedemnastoletnia córka.