Trwa ładowanie...
recenzja
12 maja 2010, 13:39

Jedźcie i zarabiajcie

Jedźcie i zarabiajcieŹródło: Inne
d3bj507
d3bj507

„Czy jest coś bardziej idyllicznego niż pływające po niezmąconej tafli wody stado łabędzi? Oczywiście tylko wtedy, gdy nie ugania się za nim banda głodnych imigrantów z Europy Wschodniej… W zeszłym tygodniu niedaleko Bristolu zauważono grupę Polaków próbujących złapać w siatkę tego majestatycznego ptaka, a jego zwęglone resztki znaleziono kilka dni później w niewielkiej odległości od jeziora. Przypominamy, iż zwyczaj zjadania pieczonych na rożnie łabędzi zanikł w Wielkiej Brytanii w zeszłym stuleciu i zabijanie tych pięknych ptaków, które oficjalnie należą do Jej Wysokości Królowej, jest karane grzywną w wysokości 5000 funtów”. Żart? Nic podobnego. To raczej absolutnie poważny fragment absolutnie niepoważnego artykułu z kwietnia 2006, zamieszczonego na łamach „Daily Messenger”. I, co gorsza, tematycznie niezbyt odosobnionego. Przywołań tego typu tekstów znajdziemy w książce Martynowskiej sporo, a wszystkie one złożą się na mocno nieprzychylny wizerunek polskich imigrantów, którzy przypuszczają szturm na
angielską ziemię i w znakomitej większości dają się poznać jako złodzieje i leniwce, naciągający tamtejszą pomoc społeczną i odbierający rodowitym mieszkańcom należne im miejsca pracy. Jakby tego było mało, Polaków traktuje się tu jak idiotów z ciemnogrodu, których regularnie należy informować o przykrych konsekwencjach jazdy po alkoholu czy zakazie samowolnego wyławiania karpi ze stawów hodowlanych celem posilenia się. Ot, los Polaka na obczyźnie.
Wszystkie te absurdy Martynowska z angielskiej mentalności doskonale wydobywa, nie szczędząc przy tym krytyki ani im jej autorom, ani adresatom. Jakich bowiem Polaków bierze ona pod lupę? Oczywiście sfrustrowanych robotników, posługujących się polską mową dość obscenicznie, ewentualnie tych bardziej kulturalnych, choć równie niezadowolonych z życia. Oto poznajemy pewną polską parę, mieszkającą w Londynie od sześciu lat i ciężko pracującą na budowę domu pod Kielcami. Ona sprząta domy, on (mimo budowlanego wykształcenia) pracuje na zmywaku. Żadne nie mówi po angielsku, żadne mówić nie chce. Siłą rzeczy przyjaźnią się więc wyłącznie z Polakami, czując się w obcym kraju źle i nie robiąc absolutnie nic, aby swoje uczucia zmienić. Brak zaradności, pomysłowości, rozumu. Żeby było sprawiedliwie, od autorki obrywa się też Anglikom obu płci. Kobiety przedstawiane są jako oziębłe i wyelegantowane, skupione zwykle na schwytaniu bogatego męża, mężczyźni zaś – jako typy absolutnie aseksualne, pozbawione temperamentu i
jakiejkolwiek spontaniczności. Niejako pośrodku tego piekiełka sytuuje się główna bohaterka książki, Beata Martynek. Otóż Beata ma dwadzieścia sześć lat i wielką chęć odnalezienia w tym wszystkim własnego miejsca. W tym celu od ośmiu miesięcy pracuje w prestiżowej firmie, która świadczy usługi z zakresu public relations, stanowiąc przy tym rynkową elitę, skupiającą obrzydliwie bogatych i wpływowych klientów. Niestety, pieniądze ma z tego marne, a satysfakcję lichą.
Ponieważ Beata wciąż kuleje finansowo, musi dzielić mieszkanie z dwiema współlokatorkami – szaloną Niemką, pakującą się w coraz to mniej udane związki, popalającą marihuanę i pracującą jako instruktorka jogi, oraz ascetyczną Dunką, która nie pije, nie pali, nie je niezdrowej żywności, nie umawia się z mężczyznami, a za parę podkradzionych kropel oliwy gotowa jest zabić. Beata wydaje się osobą najbardziej chyba zrównoważoną, choć i odważnie praktyczną. Bez skrupułów wykorzystuje męską naiwność, byle zaistnieć w możniejszym środowisku i nawiązać w miarę przydatne znajomości. Nie bez powodu nieco przychylniejszym okiem zaczyna spoglądać na swojego kochanka, kiedy dowiaduje się, że jego nazwisko figuruje na liście najbogatszych ludzi w Anglii. Nigdy nie zapomina też upomnieć się o obiecaną przysługę i nie szczędzi przykrych słów złośliwym koleżankom z pracy, kiedy te bezczelnie ją obrażają. Do tego jest szalenie zabawna i inteligentna, i – co najważniejsze – z dystansem podchodzi do wszystkich tych sytuacji.
Martynowska stworzyła więc postać nieprzeciętną – kobietę śmiałą i przedsiębiorczą, walczącą o swoje i w pełni korzystającą z uroków życia, oczywiście świadomą swojej seksualności i wynikających z niej przywilejów. W jej historii nie ma żadnej przesady, koloryzowania i żali, a raczej zwykłe życie – takie, jakim jest i jakim wypadałoby je przyjmować.
Autorka uderza w stereotypy, bawi i prowokuje. Jest przy tym tak naturalna, że nie sposób zarzucić jej jakiejkolwiek obłudy, co z kolei sprawia, że pod względem fabuły książka wydaje się naprawdę dobra. Nieco irytujące jest jednak techniczne zaplecze wstępu. Najpierw otrzymujemy bowiem spis bohaterów (także tych zupełnie nieznaczących) i miejsc, w jakich akcja będzie się toczyć, dopiero później zaś akcja ta rzeczywiście się zarysowuje. Rozwiązanie to dosyć sztuczne, przypominające graficznie książkę telefoniczną, a do tego całkiem przecież niefunkcjonalne, bo któż spamięta niemal trzydzieści postaci, zarysowanych za pomocą zdania czy dwóch? Niefunkcjonalne tym bardziej, że parę stron później autorka informacje te dubluje. Trochę nieumiejętnie zresztą Martynowska swoje postaci wprowadza, niejednokrotnie naruszając przejrzystość i klarowność zdań. Spójrzmy choćby tu: „Dostałam się do Berry & Spelling dzięki ślepemu trafowi. Amanda Porridge, sekretarka Kevina, wiceprezesa Berry & Spelling, twierdzi, że był to
bardzo niefortunny traf”. A przecież to, kim są Amanda i Kevin, wiemy już ze wstępu. Irytuje też nadużywanie przez autorkę epitetu „wyfiokowana”. W książce pada on kilka, jeśli nie kilkanaście razy, wielokrotnie w aż nadto bliskim sąsiedztwie. Ale to już są uwagi wyłącznie warsztatowe, niezdolne zresztą przyćmić całości. Świetny styl autorki, pełen humoru i niezwykle swobodny, sprawdza się bez zarzutu. Martynowska z przymrużeniem oka podchodzi do kwestii inwazji Polaków na Londyn, serwując nam również krótki kurs przechadzki po Londynie (poznamy tu bowiem przeróżne sklepy, kawiarnie, parki i dzielnice), nieco romansu i zabawnych perypetii z niesfornymi współlokatorkami w rolach głównych. Lektura to więc lekka i przyjemna, przez co pisarski debiut autorki możemy uznać za niezwykle udany.

d3bj507
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3bj507

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj