Mnie pewnie jeszcze kilka innych rzeczy wychodzi, ale także bez jakichś spektakularnych wyników. Ale do rzeczy.
Biuro Wszelkiego Pocieszenia to audycja radiowa. Ci, którzy ją znają (pewnie nie wolno mi tego wpisać, ale jest to radiowa „Trójka”) chętnie po książkę sięgną. Ci, którzy słuchają innych stacji radiowych, będą mieli przed sobą ciekawą książkę satyryczną, o oryginalnym układzie treści, gdzie ważne są nie tylko teksty, ale i układ czcionki czy ilustracje autora.
Biuro Wszelkiego Pocieszenia jest od pocieszania, czasem złośliwego, w którym Wojciech Zimiński punktuje różnego rodzaju absurdy, towarzyszące nam na co dzień. Niektóre z nich odbywają się co roku, inne mogą się przytrafiać okazyjnie. Ot, choćby kłótnie w Wigilię, bo: gotowanie, ubieranie choinki i odwieczne pytanie, kto zabije karpia, a potem – magicznie i jak co roku - przy kolacji wszyscy się godzą. To także kupowanie świątecznych prezentów, z którymi jednak niekoniecznie chcemy się rozstać. A po świętach rządzi kupowanie w ilościach hurtowych na wyprzedażach, bo wszystkie rzeczy się przydadzą, a są przecież po niższych cenach, więc okazyjnie, a że najczęściej ich jakość pozostawia wiele do życzenia albo kupujemy je w takiej ilości…
Autora wkurzają i psie kupy, zdobiące trawniki, i piwnice, które ciągle się sprząta, a mimo to pełno w nich pamiątek, z którymi trudno się rozstać, przynajmniej do kolejnego sprzątania. Pojawi się także sarkastyczny opis odpoczywających nad basem (ale zagranicznym!) polskich turystów, którzy okupują leżaki, a potem jest przywiązanie do miasta w czasie wakacji, gdy ruch jest mniejszy i mieszkańców mniej i wszędzie da się dojechać i wszystko można załatwić, chociaż to czas urlopowy.
No, i są oczywiście moje ukochane historyjki dla zmotoryzowanych. Będą kategorie kierowców, których także nie lubię. I nie chodzi o cwaniaków, którzy się wjeżdżają w ostatniej chwili, ale także o tych, którzy oszczędzają na żarówkach i praktycznie nie używają kierunkowskazów czy – dla odmiany – przez 5 kilometrów jadą pasem do skrętu w prawo. Na koniec będzie jeszcze o nas-narodzie: „Mamy przepisy na wszystko, ale nie mamy przepisu na to, jak stosować przepisy”. Ach, ta nasza ukochana biurokracja i wszystkie drukowane przepisy, do których niekoniecznie chcemy się stosować, i interpretacje przepisów.
Lekko, ironicznie i sarkastycznie można patrzeć na nasze przywary i je punktować.Nie z perspektywy biernego obserwatora, ale aktywnego uczestnika i dlatego książkę należy przejrzeć, względnie posłuchać radia. Z radiem u mnie bywa różnie w ciągu dnia, książka mi towarzyszyła przez jakiś czas i zrobiła mi – jak mawia moja przyjaciółka – „dobrze na głowę”, czego i Państwu życzę.