Filmy, które najbardziej lubię oglądać to te, które przedstawiają kilka przeplatających i nieoczekiwanie łączących się historii. „Babel”, „Miasto gniewu” czy „Amores perros” obejrzę jeszcze wiele razy i jestem pewna, że zawsze uda mi się odnaleźć nowy wątek, szczegół, element znaczący dla całości. Lubię też efekt zaskoczenia, jakim zazwyczaj jest moment przecięcia się poszczególnych historii. Każda z nich mogłaby istnieć osobno, ale dopiero razem tworzą poruszającą mozaikę wydarzeń, która sprawia, że wychodzimy z kina poruszeni, wstrząśnięci, inni. W swojej nowej książce Melania Mazzucco zastosowała dokładnie ten sam chwyt i uzyskała niezwykle mocny efekt. Jej książka pochłania wszystko: czas, uwagę, emocje. Czytelnik szybko łapie poszczególne nitki i splata z nich historię, która przytłacza i boli, ale również hipnotyzuje. Taki piękny dzień to powieść zbudowana za pomocą prostego zabiegu narracyjnego: akcja książki rozgrywa się w ciągu jednego dnia. Wnikamy w rozdziały odmierzane kolejnymi godzinami,
a w tle Lou Reed śpiewa „Oh, it’s such a perfect day”. Ta piosenka pojawia się na początku i na końcu książki.
Kim są więc bohaterowie, którzy rzeczony dzień, 4 maja spędzą tuż obok siebie, te dwie rodziny związane ze sobą, a tak od siebie różne? Oto Emma: atrakcyjna czterdziestolatka, która uciekła od męża, niezrównoważonego zazdrośnika i brutala. Antonio, jej były mąż to napakowany ochroniarz, który nie może sobie poradzić z depresją po odejściu żony. Elio, popularny polityk, właśnie w trakcie jednej z licznych kampanii. Niestety wie, że tym razem wypadnie za polityczną burtę. Jego piękna żona Maja czuje się uwięziona w sterylnym małżeństwie. Chociaż dopiero skończyła trzydzieści lat ma wrażenie, że w jej życiu już nic się nie wydarzy. No i Aris, zbuntowany syn Elia. Chłopak, który we wszystkim przeciwstawia się ojcu: należy do anarchokomunistów i publikuje w Internecie artykuły, które można uznać za wywrotowe. W końcu Sasha, nauczyciel i niespełniony pisarz. Od dziesięciu lat żyje w tajnym związku z popularnym prezenterem telewizyjnym, ale nic nie wskazuje na ich rychły coming out.
W nowej powieści Mazzucco nie ma szczęśliwych ludzi. Każdy z nich przeżywa osobisty dramat, czuje się przegrany, zamknięty w swoim życiu jak w akwarium. Jej bohaterowie w pewnym momencie podjęli złe decyzje, których nie da się już odwrócić. Źle wybrali i teraz ponoszą tego konsekwencje. Ale czy mogli wybrać inaczej? Z powieści Mazzucco wynika, że raczej nie. Jesteśmy zdeterminowani przez czas, miejsce, ludzi, których spotykamy – przez los. Nie ma znaczenia wiek, status społeczny, wychowanie. Wszystkich dopada cierpienie. Nawet siedmioletnia Camilla, córka Elia i Mai, dziewczynka wychowywana pod kloszem nagle pyta: „Co to znaczy nie być żywym, tato?”
Mazzucco mówi, że życie nie jest ani przyjemne, ani sprawiedliwe i w żaden ludzki sposób nie jesteśmy w stanie uciec od bólu istnienia. Wszyscy go doświadczamy, a już najbardziej ci, którzy ukrywają swój strach, niepewność, brak miłości pod maską szerokiego uśmiechu. Co więcej, to co z zewnątrz wydaje się godne zazdrości i pożądania, tak naprawdę może być źródłem cierpienia. Nawet rodzina nie stanowi ochrony przed światem, przeciwnie często to właśnie najbliżsi są przyczyną największego bólu. Mazzucco mówi wyraźnie, że trudno wymknąć się swojemu przeznaczeniu. Podobnie jak miejscu, z którego się pochodzi.
Obok wspomnianych postaci bohaterem tej książki jest Rzym. Miasto, z którego nie ma ucieczki, które żywi i zabija jednocześnie. Miasto-śmietnik, miasto-kloaka miasto-squat, bo gromadzi wszystkich wyrzutków, włóczęgów, przegranych. „Rozplenienie się mew w mieście bez morza było dla Elia niewytłumaczalnym absurdem. Ale może to był znak czasów: mewy są pasożytami i żywią się odpadkami. Rzym je przygarnął. Rzym przygarnia wszystkich”. Rzym Mazzucco nie ma nic wspólnego z Wiecznym Miastem, jakie znamy z folderów turystycznych. Śmieci na ulicach, zatłoczone autobusy, narzekający przechodnie, korki, bezpańskie psy. Akcja książki rozgrywa się na przedmieściach i w samym centrum, miasto jednak wszędzie wygląda tak samo. Jest więzieniem, z którego nie sposób się wyrwać. Aris, anarchista i grafficiarz, tęskni za Hiszpanią, Barcelona jest jego wymarzonym miejscem do życia, chce tam wyjechać, aby doświadczyć prawdziwej wolności. Rzymu nienawidzi. „Rzym był miastem zgrzybiałym i nieruchomym, zachwycającym bagnem.
Przeszłość nie pozwalała mu mieć przyszłości. Mieszkańcy krążyli w kółko, jak potępieni”. O innym bohaterze, Antoniu, autorka pisze: „I już nienawidził nawet Rzymu, tego miasta-kobiety o zaokrąglonych kształtach, miasta matczynego, stworzonego z kopuł, wybujałych jak piersi, i portyków rozwartych jak nogi – którego symbolem, jak kobiet, jest pustka: niepokojąca rzymska pustka, zagrażająca wszystkiemu, jest nieuleczalną chorobą”. Szaleniec na via Cavour, który głosi zagładę Jerozolimy i przeklina jej mieszkańców tak naprawdę przeklina Rzym. To okrutne miasto, które niszczy współczesnych rzymian. Wysysa z nich marzenia, ambicje, pozwala się łaskawie podziwiać, ale nic nie daje z siebie.
Taki piękny dzień wcale nie jest piękny. Ten ironiczny tytuł wnika jak sól w otwartą ranę. Powieść Mazzucco nie jest przyjemna. Prawdy, o których mówi nam włoska pisarka są gorzkie i bolesne. Historie bohaterów proste, ale tym samym jeszcze bardziej przejmujące, bo prawdopodobne. Mazzucco po raz kolejny napisała powieść z życia, wykorzystała swój niekwestionowany dar obserwacji. Opisała tragedie, za którymi kryją się ludzie, pokazała przestępstwa, u źródeł których stoją wielkie dramaty. Po raz kolejny dała nam do ręki znakomitą, świetnie skonstruowaną fabułę. Pisarstwo Mazzucco boli, ale otwiera oczy. Rani i zachwyca jednocześnie. Od tej książki nie sposób się oderwać nawet wtedy, gdy skończymy ją czytać i odłożymy na półkę.