Od czasu niebywałego sukcesu przygód Harry’ego Pottera utrzymuje się czytelniczy popyt na historie „o bohaterskich dzieciach”. Najlepiej sierotach, kalekach, czy też w inny sposób nieprzystających do społecznych norm i w rezultacie odrzuconych przez rówieśników, a nierozumianych przez dorosłych jednostkach, które, z jakiegoś powodu, okazują się nieoczekiwanie (zwykle około jedenastego roku życia) mimo swoich „deficytów” powołane do rzeczy wielkich. I choć nikomu jeszcze nie udało się powtórzyć sukcesu Rowling w podobnej skali, wielu próbuje niemożliwego, czyli wejścia po raz drugi do tej samej rzeki. Bo to się sprzedaje. Jest rzesza nastoletnich odbiorców, którzy przed Potterem nie czytali niczego lub prawie niczego, a teraz najchętniej sięgają po wariacje na temat tego, co ich w Harrym urzekło. O ile jednak fenomen Pottera polegał między innymi na tym, że poza nastolatkami czytała go także spora grupa dorosłych, to naśladowcy Rowling nie potrafią najczęściej stworzyć historii w podobnym stopniu
uniwersalnej, przez co krąg ich czytelników jest bardziej ograniczony – do tych młodszych. Tak jest według mnie również w przypadku pierwszej odsłony debiutanckiej powieści Petera V. Bretta.
Malowany człowiek, wbrew reklamującym go sloganom o niezwykłej oryginalności wizji i świeżym podejściu do fantasy , to przede wszystkim pokaz sprawnej (na ogół) żonglerki standardowymi dla gatunku toposami, rozegranymi jednak w sposób przeraźliwie wręcz przewidywalny, to jest, przepraszam, klasyczny. Quasi-średniowieczny, charakterystyczny dla fantasy świat, w którym rozgrywa się akcja powieści, autor wzbogacił o jeden oryginalny element: w nocy obejmują go w niepodzielne władanie otchłańce, bezwzględne demony, przed którymi jedyną ochronę stanowią magiczne runy. Za barierami z tych znaków ludzie chronią się, modląc o to, by wytrzymały do świtu. Wtedy bowiem demony znikają. Kiedyś ludzkość znała runy zdolne zabijać demony, na jakiś czas nawet całkiem je przepędziła, co wprawiło ją w zgubną dumę. Zapomniano o zagrożeniu, zaniedbano ostrożności, zawierzono potędze nauki, wkładając magię między bajki. A wówczas demony powróciły, niszcząc wszystko i strącając bezbronne ofiary z powrotem w mroki
średniowiecza. Po tej srogiej lekcji pokory zdołano na podstawie ocalałych strzępów wiedzy odtworzyć runy ochronne, ale te bojowe przepadły nieodwracalnie. W rezultacie ludzie stali się więźniami we własnych domach, nie mogąc oddalać się o więcej niż dzień drogi od najbliższego runicznego kręgu, jeśli chcieli przetrwać kolejną noc. Pozostawało im tylko czekanie na Wybawiciela, który, jak jego sławny poprzednik, pokona demony. A przyjdzie on, gdy ludzkość podźwignie się z grzechów, za które ukarana została Plagą otchłańców i zasłuży na ocalenie – tak naucza Kanon, święta księga.
Trójka głównych bohaterów powieści – Arlen, Leesha i Rojer – to buntownicy, choć każdy ma inne przyczyny. Arlen stracił matkę przez tchórzostwo ojca i opuścił rodzinną wioskę, przyrzekając sobie, że niczego więcej otchłańcom nie odda – a przynajmniej nie bez walki. Chłopak marzy o zostaniu Posłańcem. Członkowie tego cechu z narażeniem życia stawiają czoła nocy i demonom, przewożąc wiadomości i towary. Dzięki nim możliwa jest w ogóle wymiana handlowa i aprowizacja oddalonych od siebie miast. Arlen ma spore szanse na wymarzoną karierę, gdyż przejawia niezwykły talent do kreślenia runów. Leesha doszła do wniosku, że nie satysfakcjonuje jej rola żony i matki. By uciec przed własną matką-tryranką, wstąpiła do terminu u wioskowej Zielarki, która odsłoniła przed nią świat tajemnej wiedzy. Jednak dziewczyna jest zachłanna, to jej nie wystarczy, pragnie czegoś więcej – wielkiego świata. Najmłodszemu Rojerowi na świecie pozostała tylko muzyka, dająca mu upragnione poczucie bezpieczeństwa. Mimo swego kalectwa gra
znakomicie, może zostać wielkim Minstrelem...
Losy każdego z bohaterów realizują podobny schemat – odrzucenie czy osobisty dramat zmuszają ich do podjęcia niełatwych, radykalnych wyborów, wcześniejszego dorośnięcia. Wszyscy znajdują się dopiero na początku drogi, na którą, mimo obaw, wstępują zdecydowanie, nie widząc alternatywy – czy raczej widząc, lecz ją stanowczo odrzucając. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że ich ścieżki przetną się w dalszych częściach powieści i że wspólnie dokonają rzeczy wielkich, do których zostali przeznaczeni w sposób oczywisty. Choć, rzecz jasna, nie przyjdzie im to bez trudu.
Zdecydowaną zaletą powieści jest natomiast fakt, że relacje społeczne nie zostały przedstawione w sposób wyidealizowany. Podkreślana jest zwłaszcza wszechobecna w zamkniętych społeczeństwach obłuda, łatwość, z jaką fałszywie pobożni ludzie potępiają i wyrzucają ze swego grona pechowców, przyłapanych na powszechnych grzechach. I podobna łatwość, z jaką przymykają oczy, by nie widzieć krzywdy słabych i chronić reputację silnych. Małżeńska niewierność, gwałty, alkoholizm, przemoc, prześladowania, tchórzostwo czy zwykłe łajdactwo stanowią integralne elementy codzienności w wieku Plagi.
Malowanego człowieka czyta się błyskawicznie, jednak niewiele z tej lektury utkwi w pamięci na dłużej. Jeden pomysł to za mało, by zbudować oryginalny świat, do życiorysów bohaterów autor nie dodał nic własnego, żadnej nieprzystającej do szablonów cechy, która tchnęłaby w nich życie i dała im indywidualność, a do przebiegu ich losów – żadnego, jak dotąd, elementu, który mógłby zaskakiwać. Można przeczytać, młodszym i mniej oczytanym w fantasy pewnie nawet bardzo się spodoba, bo to dynamiczna historia bez zbędnych przestojów, ale w sumie to tylko kolejny wariant znanej, choć nośnej opowieści, zrealizowany przez poprawnego rzemieślnika – i niestety nic ponadto.