- Wznowiona po trzynastu latach Księżniczka AnginaAngina Rolanda Topora to pełna zwariowanych pomysłów, oryginalnych postaci i purnonsensowych dialogów bajka dla dorosłych i ich inteligentnych dzieci. Tytułowa księżniczka to mała dziewczynka, która – jak przestrzega nas sam autor – być może wcale nią nie jest: „Może być właściwie wszystkim, nawet chorobą, co, rzecz jasna, nigdy nie jest zbyt miłe”. Dziewczynka mówi i zachowuje się jak dorosła osoba, podróżuje z dorosłymi mężczyznami (Kanclerzem Markizem Witamińskim i Jonatanem), tworzy wiersze i obrazy, nieustannie styka się ze złem, strachem i śmiercią. W powieści Topora wszystko właściwie jest takie, czyli… nie do końca wiadomo jakie. Na naszych bohaterów wciąż czyhają kolejne śmiertelne niebezpieczeństwa, ale tak naprawdę nie wiemy nawet, czy nie mamy do czynienia z wytworami nieokiełznanej wyobraźni Anginy i Witamińskiego (a więc, koniec końców, również Topora). Dziewczynka może być małą księżniczką, ale równie dobrze chorobą, dorosłą kobietą pozbawioną instynktu macierzyńskiego lub alter ego samego autora powieści. Szczury prześladujące Witamińskiego okazują się niewidzialne, a obraz morza zostaje namalowany przez Anginę za pomocą słów. Słowa niekoniecznie znaczą tutaj to samo, co – jak się nam wydawało – znaczyły do tej pory, a skonstruowana z nich bajka wcale nie musi być bajką. A przecież to nie koniec pomysłowości Topora – nieokiełznanego i niczym nieograniczonego szaleństwa narracyjnego dopełniają jeszcze również będące jego autorstwa tajemnicze surrealistyczne rysunki wzorowane na dziewiętnastowiecznych rebusach (rysunków jest tyle, co rozdziałów, a więc 26).
- Topor stwierdził kiedyś, że Księżniczka Angina to „historia młodego człowieka, który za dużo palił. Pewnego dnia rozbolało go gardło, był pewien, że to angina. Tymczasem usłyszał od lekarza: - Czas przestać wierzyć w Anginę, ma pan raka”, a jednak te słowa to zaledwie próba uniku, ucieczka przed bardziej szczegółową odautorską analizą tej wielopiętrowej, wielowątkowej i kryjącej w sobie mnóstwo ukrytych sensów alegorycznej baśni (czy też: powieści z kluczem) (czy też: powiastki filozoficznej) (czy też: ironicznej, kpiarskiej, ale ciepłej i pozbawionej agresji rozprawy z reklamą i popkulturą) (czy też: autotematycznej i – przynajmniej częściowo – autobiograficznej deklaracji literackiego antydydaktyzmu). Mógłbym długo jeszcze kontynuować takie wyliczanie, czym jest i czym może być Księżniczka Angina (dodam jeszcze, że według dziennikarki „Gazety Wyborczej” mamy do czynienia z manifestem feministycznym), ale jedno nie ulega wątpliwości: Topor zabiera nas w niekończącą się podróż do krainy fikcji i zmyślenia, kłamstwa i sztuczności, których był wielkim orędownikiem, a wszystko to z szerokim uśmiechem na ustach, otwarciem na drugiego człowieka (nawet – jak w przypadku Jonatana – przypadkowo spotkanego na drodze) i zrozumieniem wobec tego okrutnego, ale przecież jedynego ze światów. I kto by się tu jeszcze przejmował jakimś rakiem płuc czy w ogóle śmiercią (postaci nie tyle umierają, co „zmieniają czas” z teraźniejszego na przeszły)?
- Księżniczka Angina to jazda bez trzymanki z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, dosłownie: nasi bohaterowie podróżują przez kolejne miasta (takie jak: Rzym, Jeruzalem, Mekka czy Lisieux) na gigantycznym słoniu-ciężarówce, tak więc powieść Topora czytana bez chęci i zapotrzebowania na jakiekolwiek drugie dna i dodatkowe sensy okazuje się przygodową powieścią drogi. Po drugie, w przenośni: Topor nie daje czytelnikowi odsapnąć, wyrzuca z siebie kolejne koncepty i fabularne zapętlenia, zachęca nas do odpowiedzi na kolejne dziwaczne pytania i zagadki, mierzy nas z coraz to trudniejszymi żartami, grami słownymi i próbkami poezji konkretnej. Nie wspominając raz jeszcze o możliwości dziesiątek różnych odczytań i sensów poukrywanych na kartach tej łże-baśni. Czytelnicy spragnieni takich dodatkowych literaturoznawczych smaczków koniecznie muszą się zapoznać z wyczerpującym wstępem autorstwa tłumaczki (oraz znawczyni życia i twórczości Topora), Agnieszki Taborskiej. Polecam jednak pozostawić sobie tę lekturę na sam koniec, jako że tak pełne omówienie utworu może nam przedwcześnie zepsuć przyjemność samodzielnego romansu z tekstem.
- I jeszcze jedno. Wydaje mi się, że starzeję się dużo szybciej niż twórczość Rolanda Topora.