Zaprawdę powiadam wam, nie jest proste życie skromnego wiejskiego egzorcysty. Ani proste, ani spokojne, ani bezpieczne. Mówicie, że Wędrowycz skromny nie jest? Że nikt inny tak dobrze, jak on, nie opanował trudnej sztuki autopromocji własnej osoby? Toż to potwarz jest prawdziwa! Ale że pan Jakub ma już swoje lata i ze względów zdrowotnych musi wystrzegać się zmartwień wszelakich, tedy ja czuję się zobowiązany wystąpić tutaj w jego obronie. Wszem i wobec wiadomo przecież, że dla jego szacownej osoby szczytem marzeń jest zażywanie odpoczynku w ukochanych Wojsławicach, w rodzinnej chałupie, przy własnoręcznie skonstruowanym aparacie do destylacji, tudzież wsłuchiwanie się w ciche „kap, kap”, wydawane przez krople rodzącego się trunku. Znowu kolejne obraźliwe plotki powtarzacie? Że pijak, demoralizator nieletnich, mówicie, notorycznie będący „pod wpływem”? Toż brakuje wam podstawowej wiedzy o specyficznym Jakubowym metabolizmie. On musi uzupełniać zawartość alkoholu we krwi, aby nie popaść w ciężkie
dolegliwości, które z delirium mają naprawdę niewiele wspólnego. Tak, tak, nie macie co się podśmiewać z nieszczęsnego starca. Ów szlachetny destylat, własnoręcznie pozyskiwany, to dla Wędrowycza lekarstwo, które pozwala mu w miarę normalnie funkcjonować w społeczeństwie.
Ale wróćmy do skromności. Szanowny Jakub na świecznik się nie pcha. Ba, nawet stolicę omija z daleka. Podobnie jak do innych eskapad, które naruszają jego upragniony święty spokój, zostaje do wyprawy do metropolii nad Wisłą zmuszony przez wraże siły, które wciąż starają się wciągnąć go w swoje brudne rozgrywki. Tym razem siłami tymi jest stado neandertalczyków, którzy zamieszkują w sąsiadującej z Wojsławicami Dębince. Co prawda w końcu zostali oni ochrzczeni i względnie ucywilizowani, ale część z nich w tajemnicy nadal czci dawnych bogów i oddaje się obmierzłym szamańskim rytuałom. Na czele tych odszczepieńców stoi szaman Yodde. Tenże ukrył się właśnie w Warszawie, gnieździe wszelakiego występku i nieprawości. I tam podstępnie sprowadził swojego wnuka Radka, chcąc go na złą drogę pierwotnego kultu sprowadzić. To na prośbę ojca chłopca, Jakub wyrusza Radkowi na ratunek. W tej trudnej ekspedycji towarzyszy mu niezawodny przyjaciel Semen Korczaszko. A spotkania z krwawymi wyznawcami słowiańskich bóstw,
neandertalskim bogiem-niedźwiedziem, ukraińskimi wilkołakami, łowcami mamutów, podkurzonymi bytami bionekrotycznymi, paleolitycznym szamanem, czy dresiarzami z Pragi, pobyt w stolicy im niewąsko urozmaicają.
To wszystko drobiazgowo opisuje niestrudzony kronikarz Wędrowyczowych przygód Andrzej Pilipiuk. W szóstym tomie tychże, oprócz tytułowej powieści (ponad 280 stron), znajdziemy jeszcze trzy krótkie historie, z których na szczególną uwagę zasługuje „Cyrograf”. Tutaj obaj nobliwi panowie przemieszczają się w czasie i przestrzeni – do Lwowa początków XVII wieku, gdzie nie tylko z miejscowymi zadymiarzami mają sprawę, ale i z samym diabłem. Spójrzmy tedy obiektywnym okiem na wszystkie te afery, w które obaj panowie w wieku emerytalnym są bezlitośnie wrabiani. Mówicie, że humor niewyszukany, rubaszny i sztubacki? Toż to cały smak opowieściom o Jakubie nadaje. Sarkacie, że więcej zabaw młodego neandertalca tutaj niż samego Wędrowycza? Pohamujcie się w swych kalumniach! Któż to słyszał, nadwyrężać siły osób tak wiekowych i zasłużonych dla kraju? Należało wszak zachować przyzwoity umiar w tym względzie. Kręcicie nosami, że akcja z logiką bywa na bakier? Że psychologicznych głębin brak? Opanujcie swoje
krytycznoliterackie zapędy. Toż to nie depresyjne przypadki jakiegoś Józefa K., ale facecje Jakuba W. ku uciesze gawiedzi spisane. Aaa, powiadacie, że wy gawiedzią nie jesteście? Tedy oddajcie książkę komuś, kto lubi zażyć śmiechu bez zahamowań i wziąć niezobowiązujący udział w gonitwie nieprzewidywalnych pomysłów autora. Oni jego wysiłki docenią, a wam w czytelniczym tańcu nie będzie już rąbek Wędrowyczowej spódnicy wadzić.