Biorąc do ręki tę pozycję otrzymujemy między innymi historię małżeństwa Teda i Elinor Mackey, bogatych i spełnionych zawodowo czterdziestolatków, których zgodny dotychczas związek dopada kryzys. Nie dość, że oboje małżonkowie są wyczerpani nieudanymi próbami zapłodnienia in vitro, to pewnego dnia Elinor przez przypadek podsłuchuje rozmowę telefoniczną męża z kochanką. Z młodszą i atrakcyjną instruktorką fitness Giną. Kumulacja tych dwóch niepowodzeń prowadzi ją do konkluzji, że wyczerpała zasób emocji, jakimi powinien dysponować człowiek. Nie ma w niej pałającego gniewu i żądzy zemsty, jest raczej smutne zrezygnowanie, litość, żal, współczucie. I choć Ted, po ujawnieniu romansu zrywa z kochanką, odbudowanie związku z żoną wydaje się bardzo trudne i skomplikowane, ponieważ żadne problemy w realnym świecie nie znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tym bardziej, że Ted okazuje się być bardziej zaangażowany ww związek z Giną, bardziej, niż nawet sam przed sobą chce się przyznać.
Jak zakończy się historia tego emocjonalnego trójkąta? Warto sprawdzić samemu. Dlaczego? Ponieważ nie jest to banalna powieść. Autorka dotyka z subtelnością i wyczuciem trudnych tematów: bezpłodności i utraty dziecka, niewierności, problemów z dziećmi i związkami. Wykreowane przez nią postaci są prawdziwe, naprawdę cierpią, naprawdę kochają, naprawdę żałują. Pewnie dlatego są nam tak bliskie. Jednocześnie przedstawiona historia opiera się stereotypom i schematom kobiecych powieści – nie jest to typowy zapychacz czasu, dający mniej lub bardziej solidną porcję rozrywki i podsuwający proste, najczęściej optymistyczne wizje przyszłości. Wprost przeciwnie – jest to historia trudna, ale napisana w sposób sprawiający, że nie jest łatwo się od niej oderwać.
Najbardziej niezwykłe w tej świetnie napisanej powieści jest zaś to, że nie ma tam jednoznacznie czarnych charakterów – jakby się tego można było spodziewać wiedząc, że dwójka z bohaterów to niewierny mąż i jego atrakcyjna kochanka. Autorka zręcznie balansuje pomiędzy tymi postaciami, żadnej z nich nie oceniając, a każdej poświęcając tyle czasu, że da się zrozumieć punkt widzenia każdej z nich. Winston nie sili się na mentorstwo, nie prezentuje wobec czytelnika poczucia wyższości, nie stwarza wrażenia, że tworzy wiekopomne dzieło, ale mimo tego (a może dzięki temu) jej pisarstwo zapada głęboko zarówno w pamięć, jak i w serce, przedstawiając najprostsze życiowe prawdy, dając liczne powody do przemyśleń i pokazując, co kryje się głęboko pod powierzchnią z pozoru idealnych ludzkich relacji.