Trwa ładowanie...
recenzja
07-06-2013 12:37

...jak to Warda

...jak to WardaŹródło: "__wlasne
d1bw864
d1bw864

Rozmawiam z koleżanką, która przeczytała „Jak oddech” kilka dni wcześniej, niż ja. Pytam o wrażenia. „No jak to Warda” – puszcza do mnie oczko. I już wiem, że będzie wspaniała uczta. Że będzie łaszenie się do mnie jej języka. I że będą ciarki na plecach, że w zamkniętym nocnym oknie zobaczę czyjąś twarz, czytając najnowszą, wstrząsającą historię Wardy. Że nie będę mogła zasnąć bez przemyśleń. I że znów da mi trochę po głowie. Albo mocno, bardzo, do dna.

Warda pisze, że książka zaczęła powstawać w jej głowie, gdy natrafiła na historię Johnny’ego Goscha. Chłopiec zaginął w latach osiemdziesiątych – nie wiadomo, co się z nim stało - jego wizerunek był pierwszym, który umieszczono na słynnych amerykańskich kartonach mleka, szukając w ten sposób jakiegokolwiek śladu. Niedługo po jego zniknięciu rodzina dostała zdjęcie związanego, zmaltretowanego Johnny’ego. Tu zaczyna pracować wyobraźnia Wardy – tu jest ten punkt, w którym autorka uderzona piorunem, sięgnęła po pióro.

I napisała historię dwójki młodych ludzi – Jasmin i Staszka. Ich matki poznały się dawno temu w domu dziecka i gdy obydwie urodziły dzieci, zostały sąsiadkami. Mama Jasmin pomagała w wychowywaniu Staszka, traktując go jak syna i związując jego los z losem swojej własnej córki. Jasmin zafascynowana swoim rówieśnikiem, wkrótce zakochała się. Od momentu, gdy obydwoje dorośli do miłości, miłość po prostu była. Stali się nierozłączni. I pewnego dnia Jasmin kazała obiecać Staszkowi, że jeśli kiedykolwiek coś mu się stanie, że jeśli to on pierwszy odejdzie, ma przyjść skądkolwiek i powiedzieć jej, że gdzieś jest, choć już nie istnieje. I pewnego dnia Staszek nie wraca na noc do domu – jedną, drugą, kolejną… Na podłodze leży otwarta książka, która miała być przecież doczytana do końca. Na stoliku stoi włączony laptop, na którym ściąga się jakiś film. Kołdra odrzucona, jakby za chwilę miała z powrotem przykryć jego ciało. Ale książka już nigdy nie zostaje dokończona, a film nie zostanie obejrzany. Staszek nigdy nie
dociera do pracy, do której wstał rano, jak zwykle. Staszek nie wraca – rusza machina zwana „poszukiwania”. I pewnego dnia Jasmin budzi się, czując, że Staszek jest w pokoju – ale nie żyje. A potem na wycieraczce trzy kobiety – matka, druga matka i kobieta jego życia, znajdują zdjęcie, na którym chłopak leży związany i pobity.

To niesamowite, jak w pewne historie ewoluują, jak zaczepione w głowie, puszczają pędy, nie dają spać, rozrastają się i krzyczą, żeby je opowiedzieć po swojemu.

d1bw864

Warda stworzyła kolejną mocną, dobrą i niełatwą powieść.

Od „Nikt nie widział, nikt nie słyszał” poprzez „Dziewczynka, która widziała zbyt wiele” aż do „Jak oddech” Warda schodzi coraz głębiej w mroczność człowieka, w jego lepkie zło, w to, co czasem się z niego wydostaje, choćby cała ludzkość była dobra. Nigdy jej książki nie były błahe, zawsze wsadzały palec w oko czytelnika, ale od niedawna Warda zahipnotyzowana złem, zaczęła pokazywać wprost siniaki, uderzenia, otarcia na przegubach rąk ściskanych zbyt długo liną.

To chyba swoistego rodzaju uzależnienie – od przemocy, zaginięć, miłości, która nie powinna się wydarzać. Autorka obchodzi te tematy dookoła, zacieśniając wokół nich kręgi, z każdą kolejną książką wie coraz więcej o mechanizmach przemocy, agresji, siły. Wydaje mi się, że to takie zaklinanie rzeczywistości, że jeśli autor coś opisze, to odbiera wydarzeniom szansę na ponowne zadzianie się. Że jeśli czyjaś córka została porwana w powieści, to córka autorki, w realnym świecie, jest bezpieczna. Że jeśli ktoś zadał Staszkowi kilka ciosów w powieściowej Gdyni, to te ciosy już nie padną w Gdyni w województwie pomorskim.

U Wardy niesamowity jest obrazowy sposób pisania – gdy opisuje parny letni wieczór, w którym stoi powietrze, czytelnikowi robi się duszno i sucho na języku; gdy pisze o zimnie jest tak lodowate i przejmujące, że sięga po dodatkowy sweter. Słowa gną się i rozrastają tak, jak ona sobie tego życzy. Zderzają się ze sobą opisy, w których głowa sięga chmur, takie, w których dobrze się odpoczywa, w których można się nurzać i dryfować. To pisanie o dobrym dzieciństwie, o dobrej przyjaźni, o dobrej miłości. „Chwile naszych zabaw: budowane z pisaku zamki, mydlane bańki puszczane pod chmury, straszne opowieści o wszystkich najgorszych rzeczach, momenty w namiocie przy blasku latarki, czarodziejski świat, w który wierzyliśmy” zderzają się ze zdjęciem Staszka, na którym jest jakiś bunkier, spętane ręce, a Jasmin mówi, „W tamtej chwili myślałam o zwierzętach trzymanych w klatkach, o motylach zakonserwowanych w gablotach, o pięknych roślinach, które się suszy, by zachować je na zawsze.” To nieustanna huśtawka, którą
serwuje nam „Jak oddech”, tygiel emocji – są uczucia bohaterów książki, którzy wydają się tak żywi, że nie mogę uwierzyć, że powstały tylko w ludzkiej wyobraźni; są też uczucia czytelnika, który po prostu nie może zostać obojętny, która wpada w tę powieść jak w bagno, po szyję, po uszy, po czubek głowy.

d1bw864

Poza całym pięknem tej książki, poza jej literacką wartością jest jeszcze warstwa dokumentalna, warstwa związana z realiami. Autorka zwraca uwagę na „praktyczna stronę zaginięć”, na to, że kuleje cały system pomocy, że zaczyna się szukać zaginionego dopiero po 48 godzinach, podczas, gdy pierwsze 48 godzin uważa się za najważniejsze i kluczowe w odnajdywaniu zaginionych. O tym, że często zamiast do policji, ludzie zwracają się do jasnowidzów, że ciężar poszukiwań często niesie Itaka, fundacja, która pomaga rodzinom zaginionych, ale także samym zaginionym. Część dochodu ze sprzedaży „Jak oddech” jest przekazywane właśnie na rzecz owej fundacji.

d1bw864
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1bw864