Powiedzmy sobie szczerze: napisanie trzeciej książki na ten sam temat to już pewne ryzyko. Bo jeżeli pierwsze dwie opowieści o blaskach i cieniach (z przewagą, rzecz jasna, blasków) przenosin do obcego kraju, słynącego z pięknych krajobrazów, imponujących zabytków i wspaniałej kuchni, przekonały czytelnika, że gra jest warta świeczki, to najpewniej dalszej zachęty już nie potrzebuje. Jeżeli pomimo tak sugestywnej zachęty uznał, że Toskania jednak nie jest jego ziemią obiecaną, albo po prostu stwierdził, że i tak go na nią nie stać, to czy kolejny pean na cześć tego uroczego regionu cokolwiek zmieni?
Ale zawsze pozostaje jeszcze pewna grupa ludzi, którym sprawia przyjemność samo czytanie o życiu innym niż ich własne - nawet jeśli nie obfituje ono w jakieś szczególnie fascynujące zdarzenia - i miejscach innych niż te, które widzą ze swoich okien. I pewnie to właśnie oni będą najbardziej usatysfakcjonowanymi odbiorcami Codzienności w Toskanii.
A satysfakcja będzie, bo Mayes bez wątpienia ma dar gawędziarski, więc jej opowieści, czy to o próbach powstrzymania inwazji dzików na okoliczne pola i ogrody, czy o podróżach śladami ulubionego malarza, czy o degustacjach win i przygotowaniach do proszonych kolacji, czyta się niezwykle przyjemnie. Wyobraźnia sama się uruchamia, podsuwając czytelnikowi obrazy pełne barw, zapachów i smaków... zwłaszcza gdy się co chwilę natrafia na opisy apetycznych potraw. I dochodzi się do wniosku, że obok wielkiej literatury potrzebna jest również taka - codzienna - miła, ciepła, odprężająca, a przy tym dostarczająca co nieco wiedzy o tym, jak się żyje tam, gdzie nas nie ma...