Człowiek jest stworzeniem terytorialnym. Organizacja przestrzeni, w której się znajduje, jest dla niego fundamentem normalnej egzystencji, zarówno w aspekcie indywidualnym (domy, mieszkania) jak i zbiorowym (bloki, ulice, wsie czy miasta). Współcześnie każdy kawałek naszej planety jest wyodrębniony i przyporządkowany, codziennie stąpamy po własnościach i miejscach, widzimy granice w postaci znaków, ogrodzeń czy sposobu poruszania się innych ludzi. Dostosowujemy się do tego, chociaż na dobrą sprawę przestrzeń należy do nas wszystkich, a jednak od najmłodszych lat wiemy, że nie wolno wchodzić na scenę teatralną podczas przedstawienia, nie będąc aktorem czy nie chodzi się po prezbiterium podczas mszy, nie będąc księdzem lub służbą liturgiczną. Nasze umysły są przeorane takimi granicami, wynikającymi z kontekstu kulturowego, pewnej umowności w traktowaniu osób, rzeczy czy jako się rzekło przestrzeni.
China Mieville tę nieusuwalną cechę gatunku Homo sapiens doprowadził do zachwycającego absurdu. Oto mamy dwa miasta, Besźel i Ul Qoma, które stanowią praktycznie jeden organizm miejski, ale z przyczyn historycznych i nie do końca jasnych mieszkańcy nie przyjmują tego do wiadomości. Miasta są rozdzielone niewidzialnymi granicami, a ich obywatele uczą się od małego umiejętności życia w swojej części i usilnego ignorowania sąsiada, co nazywane jest po obu stronach „przeoczaniem”. Różnicowanie piętrzy się na każdym kroku: mieszkańcy inaczej ubierają się, czeszą, budują inne budynki, używają innego sprzętu i samochodów, między innymi również po to, aby wygodniej się przeoczyć. Oczywiście dochodzi do sytuacji groteskowych: ta sama dzielnica w jednym mieście jest uważana za luksusową, w tym drugim za slumsową, zwierzęta lepiej odżywione należą do jednych, gorzej do tych z drugiego miasta. Pełny rozdział nie jest możliwy, obszary, gdzie nawet doświadczony i sprawny w przeoczaniu nie ma pewności, gdzie jest: są
nazywane przeplotami, dotyczą głównie wspólnych parków i ulic, bez ścisłych cech rozpoznawalnych.Pomyłka jest jednak kosztowna, nieprzeoczenie jest najgorszą z możliwych zbrodni, sprawca zostaje aresztowany przez tajemniczą służbę zwaną Przekroczeniówką i znika ze swojego miasta. Co się z nim dzieje – tego nikt nie wie i nie próbuje się dowiedzieć, by nie podzielić jego losu. Patrząc na cały ten groteskowy świat oczami głównego bohatera, inspektora policji Tyadora Borlú, zaczynamy powoli pojmować niełatwą wspólną egzystencję Besźel i Ul Qomy, choć zapewne zachowywalibyśmy się jak turyści w obu miastach, nie widząc granicy tam, gdzie wyznaczyli ją sobie mieszkańcy. Używają słowa „grostopiczny” na określenie fizycznej odległości pomiędzy punktami znajdującymi się w obu miastach, ale niemożliwych do pokonania bez skorzystania z przejścia granicznego. Mieville podejmuje filozoficzną dyskusję o ostrości i płynności, igrając z naszym doświadczeniem wyznaczenia ostrych granic i definiowania bytów, całą
arystotelejską i nominalistyczną tradycją, wskazując, iż jest to wytwór naszej umowy, naszego języka i gatunkowego sposobu egzystowania, ale nade wszystko kontekst kulturowy. Zmieniając ów kontekst możemy ugrzęznąć w absurdzie, z drugiej jednak strony, prowadząc go z żelazną logiką, uzyskamy uporządkowanie świata tak potężne, że nawet oszukujące nasze zmysły. Ludzie, którzy nauczyli się przeoczyć, fizycznie nie byli do tego zdolni zachować się inaczej. Fragment, w którym Borlú ma udać się do drugiego miasta i „przestawić” swoje przeoczanie, ignorując to, co uważał do tej pory za swoje i łatwość z jaką mu to przychodzi, jest tu symptomatyczna.
Oczywiście, Mieville nawiązuje też do innego aspektu socjologii, czyli niezależnej od czasu historycznego stratyfikacji społecznej. Przez całe dzieje ludzkości trwają nawoływania do równości. Chrystus i chrześcijańskie przykazanie miłości czy hasło rewolucji francuskiej „Egalite” mają ten sam kontekst: jesteśmy ludźmi, jesteśmy tacy sami, uszanujmy to.Każdy z nas, funkcjonując w przestrzeni społecznej, podlega jednak prawu przypisania, pełni jakąś rolę, która zaczyna go określać na tyle silnie, że dla innych w pierwszej kolejności staje się właśnie reprezentantem miejsca w społeczeństwie. Nieuniknione jest wówczas wartościowania na lepszych i gorszych, biedniejszych i bogatszych, ładniejszych i brzydszych. Piękne kobiety zaczynają przeoczać nieprzystojnych mężczyzn, prezesi firm udają, że nie widzą sprzątaczek, autochtoni nie dostrzegają imigrantów. Całe kategorie ludzi, są dla nas niewidoczne tylko ze względu na pewne cechy fizyczne bądź role społeczne.
Przy wszystkich swoich zaletach Miasto i miasto nie jest pozbawione wad. Mankamentem konstrukcyjnym jest sprawa gospodarki: Besźel i Ul Qoma nie są na równej stopie ekonomicznej, bogatsza Ul Qoma przytłacza i rozsadza swojego sąsiada, przeoczanie staje się oczywiste, nikt nawet nie próbuje myśleć o przejściu do Besźel, uważanego za gorsze. Nie rozumiem natomiast, dlaczego nie działa to w drugą stronę. Mur berliński, którego przekroczenie również groziło śmiercią, bezustannie był forsowany i to ze względów właśnie ekonomicznych. Albańscy, afrykańscy czy chińscy nielegalni imigranci są gotowi na wielkie upodlenia, nawet śmierć, byle tylko dostać się do bogatszego świata. Po drugie Mieville święcie wierzy w siłę sprawczą polityki wysokiego szczebla, że za jej pomocą można silnie oddziaływać na ludzkie zachowania, administracyjnie wymusić niemal wszystko. Osobiście uważam, że przeszacowuje potęgę rządów, tak jak i wpływy skrajnych ugrupowań w obu miastach – historia uczy, że tego typu partii czy grupy
mogą stać się groźne tylko wówczas, gdy system ekonomiczny, społeczny czy polityczny mocno się zachwieje; w obu miastach wygląda na szalenie stabilny i sprawny. Ale mój najcięższy, trzeci zarzut dotyczy całej fabuły: jest zwyczajnie trywialna. Powieść jest tuzinkowym kryminalno-politycznym thrillerem, który w dodatku nie trzyma czytelnika w napięciu. Im dalej się brnie w powieść, tym bardziej się ona spłyca, a bohater nuży swą szablonową figurą samotnego detektywa. Rozwiązanie intrygi było do bólu oczywiste i przewidywalne. Dostojewski mógł napisać kryminał o studencie mordującym dwie osoby, a jednak stworzył arcydzieło powieści psychologicznej. Mieville miał w ręku pomysł, który mógł go unieśmiertelnić, ale albo się tego przestraszył, albo zwyczajnie intelektualnie nie uniósł swojej doskonałej koncepcji.