Pewnego dnia podczas spaceru na plaży Michelle Richmond spotkała dziewczynkę, która zbierała małże i wrzucała je do małego żółtego wiaderka. Po wymienieniu z dzieckiem kilku słów, Richmond odwróciła się w drugą stronę – parę metrów od niej leżała martwa foka, która skutecznie zajęła uwagę kobiety. Gdy po chwili spojrzała w kierunku dziecka, małej już nie było. Rozpłynęła się we wszechobecnej i wszechpotężnej mgle. Richmond nie potrafiła odnaleźć dziewczynki w świecie realnym; postanowiła poszukać jej zatem w stworzonej przez siebie fikcji. Kilkaset zapisanych stron maszynopisu później Abigail Mason wybiera się na plażę z Emmą Balfour – córeczką swojego narzeczonego. Żółte wiaderko, martwa foka, mgła...
Richmond opisuje tragedię, która zmusza do wzięcia dotychczasowego życia w nawias i zepchnięcia swojego „ja” na margines świadomości. Podstawową treścią wypełniającą myśli głównej bohaterki powieści staje się zniknięcie Emmy. Nie liczy się nic i nikt więcej. W poszukiwania dziewczynki Abigaile angażuje wszystkie pragnienia i cele; podporządkowuje im całą swoją rzeczywistość (bohaterka zakłada nawet stronę internetową www.findemma.com, która ku mojemu zdumieniu jest aktywna nie tylko w fikcji, ale i w tak zwanym realu). Mocny kontrast dla rozpaczy i beznadziei, w której pogrąża się bohaterka, stanowią liczne retrospekcje, wspomnienia bezlitośnie uprowadzonego szczęścia. Świat pozbawiony Emmy okazuje się być światem pozbawionym sensu. Abigaile nie potrafi odnaleźć się dyktowanych przez niego zasadach; jest zdezorientowana i zagubiona. Jak dziecko we mgle.
Myślałam, że treść powieści jest tak kioskowa jak jej polska okładka. Myślałam, że tandetne recenzje o „sile miłości” i momentach, „które ściskają za serce” są adekwatne do literackiego poziomu książki. Myślałam, że cierpienie opisane w Roku we mgle będzie tylko plastikową atrapą uczucia, rekwizytem, bez którego przedstawione postaci byłyby irytująco banalne. Myślałam… ku mojemu zaskoczeniu okazało się jednak, że myślała też Michelle Richmond – myślała i wymyśliła dobrą powieść. Pisarka nie wyciąga wniosków, nie moralizuje i nie skazuje czytelników na obowiązkową pointę; twórczość Richmond miast być zaangażowana jest po prostu angażująca. Momentami męczy tylko jej nadmierna słabość do szczegółu – pisarka cierpliwie omija główny wątek, a czytelnik niecierpliwie omija kilka linijek tekstu. Nie interesuje mnie ani rudowłosa lalka, która kręci głową, jeśli wrzuci się jej do ust monetę ani zbiornik odkryty na dnie jednego z kraterów Ameryki Środkowej. Interesuje mnie jedno: gdzie jest Emma?