Nie wiem, jak ciekawie opowiedzieć historię, którą wszyscy już znają. Bernard Cornwell wie doskonale, a przynajmniej tak czuję po lekturze jego książki. Zimowy monarcha to nic innego jak karta z dziejów Brytanii, tej Brytanii, po której chodził Merlin, której bronił Artur i która ogólnie pociągająca jest. Te postaci nie się przecież obce przeciętnemu czytelnikowi, czy nawet zjadaczowi medialnej papki. Od lat inspirują, przewijają się przy różnych okazjach, chętnie się ich filmuje, czy umieszcza w konkretnych fabułach. Co ciekawe, historia opowiedziana przez Cornwella, pierwsza część trylogii arturiańskiej Zimowy władca, jest tak stara jak powieść. Bo od drugiej połowy XII wieku termin powieść oznacza de facto długi utwór narracyjny, dotyczący motywu poszukiwania oraz przygody. Powieści pisane są wierszem, proza pojawi się w XIII wieku. Ojczyzną powieści jest północna Francja. Utwór odzwierciedla realia geograficzne i obyczajowe. Potencjalny bohater nie ma do dyspozycji bezchmurnego nieba, czy
lazuru na horyzoncie, w zamian może w nieskończoność penetrować gęste lasy, pojedynkować się w śniegu, czy tonąć we mgłach Avalonu.
Historycy do dziś nie mają pewności, czy król Artur w ogóle istniał, bo prawdopodobnie wizerunek władcy jest wynikiem kompilacji kilku życiorysów. Jest zjawiskiem, które nie powtórzyło się dotąd w literaturze i kulturze europejskiej. „Artur jest czymś więcej niż tylko postacią z celtyckiej legendy: jest fenomenem o międzynarodowym zasięgu. Kiedy opowieści o jego nadzwyczajnych czynach i heroicznych towarzyszach dotarły do Europy, a stało się to około XI wieku, natychmiast odniosły spektakularny sukces. Oto bowiem znalazła się postać ucieleśniająca coraz powszechniejszy kult rycerskości i ideał sprawiedliwego i szlachetnego władcy, którego rycerze byli szermierzami sprawiedliwości i wzorem odwagi. […] legendy arturiańskie opiewają wielkie czyny człowieka i opłakują zniszczenia, których jest on w stanie dokonać. Stanowią pomost między czasami celtyckimi a współczesnością. Każde nowe pokolenie znajduje w tych ponadczasowych opowieściach coś fascynującego i inspirującego” – czytamy w Historii literatury
francuskiej. Twórcą powieści arturiańskiej jest Chrétien de Troyes, którego życie związane jest z dworem Marii z Szampanii i Filipa Alzackiego, hrabiego Flandrii. Szampania w wieku XII, w szczególności stolica – Troyes, jest jednym z najważniejszych gospodarczych, kulturowych i literackich ośrodków Francji, tam krzyżują się szlaki handlowe z północy i południa Europy. W tym klimacie tworzy Chrétien de Troyes, powstają powieści: Erek i Enida, Lancelot albo Rycerz na wózku, Iwen albo Rycerz z lwem, Persewal albo Opowieść o Graalu. Wszystkie jego powieści koncentrują się wokół motywów poszukiwań, wędrówki, przygody, wyznaczanej z jednej strony przez odwagę, męstwo, waleczność, z drugiej – miłość dworną. Konflikt miedzy tymi dwoma sferami organizuje świat powieści arturiańskich. Dzieła jego zainspirują licznych twórców, którzy będą kończyć niedokończone wątki przygód Lancelota i Persewala, a także opowiadać przygody innych arturiańskich rycerzy. W XIII wieku powstanie cykl, którego najbardziej znane części
podejmują tematykę arturiańską: Historia o Świętym Graalu, Merlin, Lancelot pisany prozą, Poszukiwanie Świętego Graala, Śmierć Króla Artura. Merlin jest drugą po Arturze najpopularniejszą postacią w literaturze średniowiecznej, postać przez kolejne stulecia poddawana była literackim metamorfozom. Do Francji trafił Merlin za sprawą Roberta de Boron, jednak z napisanej wierszem powieści zachowały się li tylko początkowe 502 wiersze, przetrwała wersja prozatorska. Powieści arturiańskie zyskują nowy element. Do dziś, daty powyżej nie zostały podane bezcelowo, postaci te stają się źródłem nieskończonej ilości fabuł.
W Zimowym monarsze, Artur i reszta powracają w kolejnym literackim wcieleniu. Kolejny raz usłyszymy tę samą historię, która zachwyci. Oto Brytania na przełomie V i VI wieku. Państwo jest podzielone na walczące ze sobą królestwa, oddziały rzymskie właśnie opuściły te tereny zostawiając kraj na pastwę najeźdźców. Trudnej roli godzenia zwaśnionych sąsiadów i obrony chwiejnego statusu quo podejmuje się Artur. Sytuacja jest o tyle skomplikowana, że dzielny w walce, rozsądny w czasie pokoju Artur jest nieślubnym synem starzejącego się Uthera. Oficjalnie na tron wstąpić nie może. Innych dorosłych dziedziców brak. Historia zna wiele podobnych przypadków i pokazuje, że niejednokrotnie walka o tron, czy skłóceni opiekunowie małoletniego następcy potrafili sporo w kraju zepsuć i namieszać. Ale – jak pamiętamy – ówczesna Brytania ma nie tylko Artura, ale także Merlina. Tu kończy się historia, a zaczyna magia. Tym sposobem wkraczamy w świat przedziwny. Najeźdźca rzymski uciszył wyznawców tutejszych bóstw, które
jakby się pochowały, umyły ręce, zostawiły kraj na pastwę krwawych władców i awanturników. Bogowie to byli potężni, acz objawiający swoją wolę w sposób możliwy do odczytania tylko dla nielicznych. Stąd cała armia druidów, stąd Morgana, uczniowie Merlina, wiara w moc wypowiedzianych słów, przekleństw, przepowiedni. Magiczne rytuały, które niewiele mają wspólnego z wymachiwaniem różdżką. Swoista gratka dla czytelników o zainteresowaniach etnograficznych. Pamiętajmy także o Merlinie – wielkim nieobecnym tej części trylogii. Czarodziej zniknął był, przepadł, ale obecny jest na każdej karcie powieści. Sądzi się, że może nie żyje, tylko nieliczni wiedzą, że w tym czasie szuka wiedzy niezbędnej do uratowania kraju. To ciągłe oczekiwanie na powrót, na ratunek ze strony czarodzieja to też ciekawy chwyt. Poznajemy go z relacji innych: uczniów, uzdolnionych sierot, które przygarniał, najwierniejszej uczennicy, a jednocześnie „oficjalnej” kobiety. To sprawia, że jawi się jako postać niezwykle ciekawa, wielowymiarowa, bo
i cyniczna i dobroduszna po trosze. Artur, ten słynny i waleczny Artur też narysowany jest niezwykle ciekawie. Cechuje go waleczność, męstwo, odwaga – to oczywiste, ale widzimy go także wtedy, gdy nie jest do końca kryształowy – gdy namiętność i fascynacja kobietą przysłania mu horyzont. Widzimy go wtedy, gdy dla zaspokojenia własnych pragnień gotów jest zaryzykować chwiejny pokój i cudem wypracowane sojusze. Ot, ecce homo. Oglądamy go, o zgrozo, wtedy, gdy przegrywa i jest bezradny. Jeszcze ciekawiej, jeśli jeszcze ciekawiej w ogólne można, pokazuje nam autor Lancelota. Jeśli w glorii chwały to jest to efekt działań PR, jeśli zbiera pochwały, to nie za swoje własne dokonania, jeśli zdobywa, to niekoniecznie nowe terytoria. Bohaterki kobiece też „czyta się” z przyjemnością, acz nie mogę się doczekać następnych części cyklu i odpowiedzi na pytanie, co, a właściwie w jaki sposób zdradzi Ginewra. Ot, kobieca ciekawość.
Historie opowiada nam nie wszechwiedzący narrator, a uczestnik wszystkich wydarzeń, który pod koniec życia musi zdobyć się na retrospekcję. Dziś bogobojny zakonnik, kiedyś dzielny rycerz, czasami zabijaka, czasami po prostu zakochany mężczyzna zdaje relację ze swej burzliwej młodości. Opowiada fascynujące historie, a jednocześnie sporo dopowiada o warunkach życia, porządku dziobania, zwyczajach we dworze i na polu bitewnym. Lubię taki sposób opowiadania.
Jest w tej książce jakaś magia, ale taka, która nie ma nic wspólnego z inkantacjami, czy czytaniem z ognia. To ten specyficzny rodzaj magii, który nie pozwala rozstać się z tą historią na zbyt długo. Mroczna, magiczna i nieprzyzwoicie fascynująca Brytania, złożone, plastyczne i barwne postaci, namiętności, władza, pragnienia, wyrafinowanie i brutalność oraz świetny język opisu. *Czyli jesteśmy blisko tego, co można uznać za powieść idealną. Fantastyczna przygoda czytelnicza! *