Trwa ładowanie...
Informacja prasowa
wywiad
09-09-2015 15:24

Jacek Olszewski: ''Trzeba żyć dalej'' – przeczytaj fragment książki Magdaleny Łyczko ''Lekcja miłości''

Magdalena Łyczko w "Lekcji miłości" zawarła zbiór rozmów o rodzicielstwie, które nie podlega standaryzacji, nie da się go ująć w schematy i modele. Rozmówcami autorki były osoby powszechnie znane, ludzie z pierwszych stron gazet i telewizji, a zarazem nieszablonowi rodzice. Jednym z nich był Jacek Olszewski, mąż nieżyjącej już siatkarki Agaty Mróz.

Jacek Olszewski: ''Trzeba żyć dalej'' – przeczytaj fragment książki Magdaleny Łyczko ''Lekcja miłości''Źródło: PAP
d3y9f0z
d3y9f0z

* Magdalena Łyczko w "Lekcji miłości" zawarła zbiór rozmów o rodzicielstwie, które nie podlega standaryzacji, nie da się go ująć w schematy i modele. Rozmówcami autorki były osoby powszechnie znane, ludzie z pierwszych stron gazet i telewizji, a zarazem nieszablonowi rodzice. Jednym z nich był Jacek Olszewski, mąż nieżyjącej już siatkarki Agaty Mróz.*

Na początku ustaliliśmy, że gdy zadam pytanie, które przekroczy granicę, kopnie mnie pod stołem w kostkę. Nie kopnął. Przez cały wywiad miałam przed oczami Agatę. W głowie kołowrót myśli, przypominałam sobie jej uśmiechnięte zdjęcia, newsy w telewizji oraz kadry z filmu „Nad życie”. Myślałam o Lilianie, która nie pamięta i nie będzie pamiętać swojej wspaniałej mamy. Po tej rozmowie nie miałam wątpliwości, że od taty dostaje podwójną dawkę miłości. Od Jacka Olszewskiego można się uczyć skromności, konsekwencji w działaniu i optymizmu. Byłam przygotowana na wyjątkowo smutną rozmowę, ale on cieszy się każdym dniem i powtarza, że najważniejsze jest zdrowie…

Magdalena Łyczko: Czy samotnemu tacie ciężko jest wychować córkę? *
*
Jacek Olszewski:
Nie, uważam, że nie jest ciężko. Jest na pewno sporo wyrzeczeń, ale żeby było ciężko… Nie. Jak człowiek jest zorganizowany, to obojętnie, czy jest z dzieckiem czy sam, potrafi zadbać o wszystko na czas. W takich miastach jak Warszawa żyje się „z korkami”, jednego dnia trasę przejeżdża się w 40 minut, a następnego dnia w półtorej godziny. Kiedy się wie, o której dziecko ma być w szkole, o której je odebrać, czy siedzi na świetlicy czy nie, to trzeba wziąć poprawkę, że czasami przyjedzie się później, i to jest niedogodność. Kiedy jest dwójka rodziców, to jedno odprowadzi, drugie odbierze, można łatwiej to ogarnąć. Ale tak naprawdę to jest mały problem. My mamy o tyle dobrze, że młoda praktycznie całą zimę nie chorowała. Wiadomo, rodzic musi iść do pracy, nawet kiedy jest dziecko chore, bo szefostwo źle patrzy na wszystkie nieobecności. To bywa ciężkie. Ale jeśli jest zdrowe, to wszystko jest do ogarnięcia.

*Jak było na początku? *
Ciężko. Dziecko trzeba karmić co trzy godziny, więc to jest rzeczywiście wyzwanie. Gdy tylko na chwilę w nocy przymknie się oko, zaraz trzeba wstawać, szykować jedzenie. Szczerze mówiąc, już zapomniałem, jak to było. Teraz ludzie chyba nie doceniają pewnych rzeczy, nie doceniają, jak ważne jest zdrowie. Kiedy ja byłem w szpitalach na onkologii dziecięcej (Jacek Olszewski jest zaangażowany społecznie w pomoc dzieciom, stąd jego wizyty na onkologii dziecięcej - przyp. red.), gdzie jest mnóstwo chorych dzieciaków, których rodzice spędzają życie przy łóżkach, to jest to coś strasznego. Kiedyś spotkałem matkę, której zmarł syn. Mówiła, że pierwsze, co poczuła, to ulga, bo on już nie cierpi, nie męczy się, jest już w lepszym świecie. Ludziom, którzy nie mają problemów, wydaje się to takie dziwne, ale w momencie kiedy codziennie widzi się cierpienie własnego dziecka, jego zmaganie z chorobą, czasami bezsensowną walkę, to jest to coś strasznego. I wtedy mówię – zdrowie… A to, że czasami nie ma pracy, że jest gorzej
– można to jakoś przeżyć. Chore dzieci to coś najgorszego, co może nas spotkać.

d3y9f0z

Na zdjęciu: Jacek Olszewski

(img|592927|center)

*Miał pan żal do Agaty, że może zbyt wcześnie się poddała, że dłużej nie powalczyła? *
Nie, ale czemu?

Bo czasami przychodzi nieuzasadniona złość i człowiek jak z karabinu maszynowego wyrzuca z siebie pretensje i pytania: „dlaczego?”, „dlaczego tu i teraz?”. A dlaczego nie teraz?
W przypadku Agaty białaczkę zdiagnozowano siedem lat wcześniej. Z chorobą zdobyła mistrzostwo i urodziła dziecko – dlaczego nie spojrzeć w ten sposób, że dostała dodatkowe siedem lat i jeszcze coś osiągnęła. Są ludzie, którzy dowiadują się o białaczce i po dwóch–trzech miesiącach już nie żyją. Prawdę mówiąc, była we mnie taka złość, ale nie z powodu Agaty. Miesiąc po jej śmierci byłem na pogrzebie kolegi z klasy, który miał trzydzieści lat i się zapił. Z jednej strony byłem megawnerwiony tym, że zmarnował życie, a z drugiej poczułem ulgę, że on zabrał tylko siebie, a nie – jak to często bywa – że wsiadł za kierownicę i zabrał jeszcze „pasażera”…

d3y9f0z

Przypomniała mi się wtedy moja wizyta w klinice onkologii dziecięcej. Straszny widok. Kiedy tam byłem, zmarło dwoje dzieci. Chorowały od urodzenia, całe swoje krótkie życie spędziły w szpitalu i nie dostały szansy, by poczuć smak życia. Trzeba się cieszyć tym, że Agata miała pewne możliwości, z których skorzystała, urodziła dziecko, na czym jej bardzo zależało. Czy miałem na to wpływ? Czy mogłem ją zatrzymać? Nie. Walczyła do samego końca, o ciążę, o szpik, o przeszczep, o mistrzostwo. Przeszczep to jest szansa na normalne życie. Z drugiej strony chemia. Nie wiemy, gdybyśmy wiedzieli, kiedy spotka nas koniec, to moglibyśmy się przygotować. Ale kto z nas chciałby znać datę swojej śmierci?

Na zdjęciu: Agata Mróz w trakcie meczu Polski z Brazylią, 2005 rok

(img|593147|center)

d3y9f0z

*Ja nie… *
Podobnie jest z większością ludzi. Kiedy u mojego teścia stwierdzono nowotwór trzustki, lekarze rokowali – pół roku. Jeździłem z Lilką do dziadka, bo nie wiadomo było, ile czasu mu zostało. Żył jeszcze półtora roku. W międzyczasie zmarł mój tata, jeszcze tego samego dnia był w sklepie… A następnego o 5.00 rano dostałem telefon, że nie żyje. I można mieć do niego pretensje, że jakby się lepiej odżywiał, może dłużej by z nami był? Ale każdy żyje tak, jak mu się podoba, każdy żyje tak, jak chce, ponieważ chce być szczęśliwy. Ci, którzy zostają, zastanawiają się, mogą analizować, co by było gdyby, ale to nie zmieni sytuacji. Możemy się denerwować na kogoś, kto na własne życzenie marnuje sobie życie. Szkoda czasu i nerwów, bo życie jest tylko jedno.

Od razu zakochał się pan w Lilianie czy skradła pana serce wolno – dzień po dniu – a pan uczył się tej miłości i uczył się córki?
Podobno jest tak, że jeżeli żyjemy w jakiejś grupie, stadzie, to przejmujemy pewne cechy od osób, z którymi żyjemy. Gdyby faceta wsadzić w grupę kobiet, to w sumie może być tak, że będzie nimi rządził, jeśli będą uległe, ale może być tak, że jednak sporo cech czy zachowań przejmie od nich. Myślę, że podobnie jest, gdy facet zostaje sam z dzieckiem – siłą rzeczy staje się bardziej wrażliwy, bardziej docenia inne rzeczy, nie typowo męskie. Ja teraz mówię, że mam więcej estrogenu niż testosteronu, coś w tym jest. Może to jakieś zaburzenie hormonalne, jednak w sumie bardzo pozytywne. Ale spokojnie, zostaje dużo cech męskich. (śmiech) To jest tak, że zaczyna się zauważać inne rzeczy. Wydaje się, że facet bardziej potrafi wczuć się w rolę kobiety, ale pewnie podobnie jest w sytuacji, kiedy kobieta sama wychowuje dziecko, zwłaszcza syna. Z jednej strony musi być uległą matką, a z drugiej silnym ojcem. Myślę, że to działa w dwie strony.

*Do kogo Lila jest podobna? *
Wszyscy mówią, że do mnie, ale to tylko dlatego, że pierwszą rzeczą, na którą ludzie zwracają uwagę, są oczy. Ciemnobrązowe, zdecydowanie po mnie. Ja widzę w niej Agatę – usta, uśmiech, wyraz twarzy. Ale oczy ma moje. Podobno bym się nie wyparł.

d3y9f0z

* NA KOLEJNEJ STRONIE: Magdalena Łyczko opowiada o pisaniu "Lekcji historii"*

Zapraszamy też do lektury wywiadu z Magdaleną Łyczko, autorką "Lekcji miłości" . Cztery lata temu zaczęłaś prowadzić blog Zaradna-mama.pl. Przebiłaś się przez sporą konkurencję. Jak to zrobiłaś? Magdalena Łyczko: Na początku blog traktowałam jak pewnego rodzaju psychoterapię, mogłam napisać wszystko i zawsze znalazła się osoba, która pocieszyła w komentarzu, albo osobiście wysłała maila. Naturalnie rosła liczba czytelników. Mój partner przekonał mnie, by zgłosić Zaradną Mamę do konkursu Blog Roku. I tak w 2011 roku w kategorii „Ja i moje życie” Zaradna zajęła 6 miejsce. To dało mi do myślenia, jednocześnie utwierdziło w przekonaniu, że dla czytelnika ważna jest szczerość, zwłaszcza jeśli dotyczy tematów rodzicielstwa. Pojawiło się oczywiście kilka zarzutów, że jestem ekshibicjonistką, po co w ogóle to robię…

*A po co to robisz? *Chcę pomóc kobietom, które znalazły się w podobnej sytuacji i przygotować pozostałe, które ten problem może dotknąć za chwilę. Depresja po woli wychodzi z piwnic tajemnic społecznych, mimo wszystko wciąż pozostaje tematem tabu. Kiedy słyszę „Przestań, każda kobita przez to przechodzi, nie ma o czym gadać.” Kobiety mieszkające w Szwecji, Niemczech czy Francji są bardziej świadome, mają też większe wsparcie od specjalistów. W Polsce lekarze z kobietą w ciąży obchodzą się jak z jajkiem… a jak już urodzi, pozostawiona jest sama sobie. Dobrze gdy ma wsparcie od partnera i rodziny. Nigdy nie ukrywałam, że walczyłam z depresją i uważam, że trzeba o niej mówić głośno. To taki nowotwór psychologiczny naszych czasów.

d3y9f0z

*A jednak nazwałaś blog „Zaradna mama”. To bardzo pozytywny przekaz, wbrew temu, co mówisz. *Macierzyństwo jest najbardziej tajemniczą i niesamowitą przygodą, którą kobieta przeżywa w życiu! Nawet jeśli na początku jest ciężko, z każdym dniem jest lżej. A „zaradna”? Każda matka jest zaradna, nawet ta, która w to nie wierzy. Wykonanie wszystkich obowiązków związanych z dzieckiem, domem, to poważna logistyka.

Na zdjęciu: Magdalena Łyczko

(img|593139|center)

d3y9f0z

*Coachingowe podejście *Tak (śmiech)

*Zaradna-mama.pl jest bardzo praktyczna. „Lekcja miłości” jest zupełnie inna. Co się takiego stało, że po tak praktycznej formie napisałaś tak emocjonalną książkę? *Te emocje siedziały we mnie bardzo długo i wcześniej nie miałam okazji dać im upustu. Pomysł na książkę pojawił się wraz z narodzinami Poli. Po urlopie macierzyńskim szybko wróciłam do pracy. Byłam pochłonięta zajęciami zawodowymi, a kiedy wracałam do domu, wolałam zająć się córką, niż siedzieć przed komputerem. Skończyłam pracę na pełen etat i… przez przypadkową rozmowę trafiłam do wydawnictwa Zwierciadło. Gdy podpisałam umowę, nie było odwrotu.

*Jak dobierałaś rozmówców? W jaki sposób ich znalazłaś? *Chciałam porozmawiać z ludźmi znanymi bardziej lub mniej na trudne tematy. Najpierw wymyśliłam o czym będę rozmawiać, potem szukałam rozmówców. Zaczęłam myśleć, kogo dotknął dany problem, kto jest wiarygodnym bohaterem dla czytelnika i oczywiście, czy będzie chciał swoją historią podzielić się z czytelnikami. Lista rozmówców ulegała pewnym modyfikacjom, ale myślę, że w życiu nic nie dzieję się bez powodu, więc ten zestaw jest zestawem najlepszym.

*Z kim było ci najtrudniej rozmawiać? *Najtrudniej rozmawiało mi się z osobami, które znam, czyli na przykład z Maćkiem Orłosiem, z którym pracowałam biurko w biurko w Teleexpressie, czy Tomkiem Jastrunem, którego znam ponad 10 lat. Trudno takie osoby „otworzyć”, pokazać prywatną stronę, którą często świadomie, intensywnie chronią. Zupełnie innym poziomem trudności były rozmowy z bohaterami, którzy przeżyli coś, co jest mi obce, na przykład: śmierć dziecka. Bartłomiej Bonk wbił mnie w krzesło.

Widziałam, jak wielki, zbudowany mężczyzna kurczy się, kiedy mówi o straconym dziecku. Kiedy mówił o pozostałych dzieciach, o żonie, biło od niego coś pozytywnego. Duma, radość, miłość. Kiedy wspominał o Julii, był jedynie żal, brak akceptacji całej sytuacji. W głębi serca współczułam mu – choć to ostatnia rzecz jakiej potrzebuje, zaciskałam zęby, żeby nie wybuchnąć płaczem. Podczas tej rozmowy zadziałała siła empatii i bujna wyobraźnia, wyobrażałam sobie, co ja czułabym w takiej sytuacji, jakbym się zachowała? Bartek powiedział, że śmierć Julii umocniła jego małżeństwo. Rozmowę przeplataną śmiechem przez łzy przeprowadziłam z Barbarą Falandysz. To jest wyjątkowa kobieta, silna, mądra, dowcipna, optymistycznie patrząca na życie pomimo trudnych chwil, które ma za sobą, i ciężkiej choroby, z którą teraz walczy. Ktoś powiedział: wywiad z Jackiem Olszewskim „phi”, przecież wszyscy słyszeli już tę historię. Wszyscy słyszeli historię, ale tylko mi powiedział o żałobie, śmierci ojca, najbardziej przerażającej
historii z córką, itd. Jacek Olszewski był zresztą jedyną osobą, któremu wywiad na początku się nie podobał. Powiedział, że jest za smutny, a dla mnie to była jedna z najbardziej optymistycznych rozmów, które zrobiłam. Wypracowaliśmy kompromis, zmieniłam kolejność pytań, co nadało rozmowie lekkości, i udało się. Ta i pozostałe rozmowy mają uzmysłowić czytelnikowi, jak niepotrzebnie koncentrujemy się na rzeczach chwilowych, błahych, takie które można odwrócić, naprawić. Lekcja miłości jest lekiem na całe zło rodziców oraz przestrogą i motywacją dla przyszłych matek i ojców.

*A jak reagowali rozmówcy, ci, którzy znaleźli się ostatecznie w książce, na twoja propozycję? Czy mocno musiałaś ich przekonywać? *Zaskakująco szybko zgodził się Roman Polko. Bardzo bałam się, że jako były „GROM-owiec” będzie odpowiadał „w żołnierskich słowach”. A tu niespodzianka! Twardy facet o dzieciach mówi, ze wzruszeniem, na dodatek piękną polszczyzną. Gromosław Czempiński spotkanie przekładał tak długo, że w pewnym momencie zwątpiłam, że w ogóle się odbędzie. Co powiedział? To trzeba przeczytać, ale z żalem przyznam, że takich dżentelmenów jak generał jest coraz mniej. Długo zastanawiał się Marek Kościkiewicz. Tłumaczył, że za każdym razem, gdy udziela wywiadu na temat syna, trafia na pierwsze strony tabloidów i to kolejny raz odbije się na psychice syna, to on mówi nie. Zaproponowałam, żebyśmy zrobili rozmowę, przeczyta ją i potem zadecyduje co robimy dalej. I udało się! Wielkim zaskoczeniem była Renata Przemyk. Jej publiczny wizerunek całkowicie odbiega od tego, jaka jest w rzeczywistości. Już
sam mocny głos kłóci się z jej delikatnością. To niezwykle wrażliwa, ciepła, spokojna kobieta. Joasia Sarapata – anioł, który chodzi po ziemi. Wspomina nagonkę mediów, kiedy była w związku z Jarkiem Jakimowiczem, miała wtedy 38 lat, a wszyscy mówili, że jest stara… Jedna ze smutniejszym rozmów to ta z Pauliną Smaszcz-Kurzajewską, która do dziś leczy traumy po stracie dzieci. Każde spotkanie było niesamowite, każda z tych rozmów dała mi coś zupełnie innego. Cała książka dodała mi skrzydeł i mam nadzieję, że czytelnicy odbierają ją podobnie.

*Mówisz o wielkich emocjach, które towarzyszyły pisaniu. Czy ta książka trwale coś w tobie zmieniła? *Myślę, że reaguje dużo mniej emocjonalnie na negatywne rzeczy. Przestałam się przejmować, brać je do siebie, stwierdziłam, że szkoda energii na sprawy względne, mało istotne, chwilowe. To widzę najbardziej wyraźnie.

*Czy to kwestia proporcji? W tym sensie, że koncentrujemy się na drobiazgach, a ludzie przeżywają naprawdę wielkie tragedie. *Tak. Tak jak mówił Jacek Olszewski, że stara się dostrzegać to dobro. Powiem coś, co zabrzmi strasznie: może nieważne, jak długo się czymś cieszyliśmy, ważne, że było nam to dane.

*A co cię najbardziej zaskoczyło przy pisaniu? *Najbardziej mnie zaskoczyło to, że tak dużo prywatności czasem intymności dostałam od bohaterów. Nie tylko szczerze ze mną rozmawiali, ale też udostępnili prywatne zdjęcia.

*Czy masz nadal ochotę wchodzić tak głęboko w emocje czy jesteś wyczerpana? *Zaraz po wydaniu książki czułam się wyeksploatowana, teraz już zregenerowałam umysł. Kiedy siadam nad kolejnym wywiadem, znów czuję dreszczyk emocji. I to jest najlepszy dowód na to, że jestem gotowa na kolejne wyzwania i wciąż mam ochotę na więcej… Kto wie, może urodzi się z tego kolejna książka. Pomysł już jest.

d3y9f0z
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3y9f0z