Po pozytywnym zaskoczeniu drugim tomem cyklu Upiór południa do lektury Burzowego kocięcia podeszłam z ostrożnym optymizmem. Który, przyznaję bez bicia, nieco opadł, gdy okazało się, że głównym bohaterem trzeciej opowieści jest amerykański żołnierz Troyden Harlows, skatowany w irackiej niewoli. Na hasło „Irak” reaguję alergicznie, niezależnie od tego, czy mam do czynienia z prezentacją „za” czy też – obecnie dużo popularniejszą „przeciw”. Tym razem jednak moja pierwsza intuicja okazała się błędna, Burzowe kocię nie jest manifestem politycznym w fantastycznym opakowaniu. Co więcej, właśnie retrospekcje z frontu i z okresu niewoli komandosa Harlowsa, członka elitarnej jednostki Navy Seals, stanowią według mnie najbardziej udane fragmenty tej historii. Przesłuchania i towarzyszące im tortury zostały opisane na chłodno, z dystansem, miejscami wręcz z elementami czarnego humoru – co tylko potęguje siłę obrazów, podkreśla ich wymowę lepiej niż dowolna dawka patosu. Długotrwały opór przesłuchiwanego przed
zdradzeniem istotnych taktycznych informacji nie zostaje przedstawiony jako akt heroizmu (którym niezaprzeczalnie jest, zważywszy konsekwencje owego milczenia – poważne okaleczenia, mające zdopingować jeńca do współpracy) – ale jako rzecz naturalna, wypełnienie obowiązku nie tyle nawet wobec przełożonych, co wobec towarzyszy broni, których Troyden chce chronić przed „turbanami”. Kiedy go poznajemy, płaci cenę za swoją konsekwencję – ciężko ranny, po serii poważnych operacji, jest przykuty do szpitalnego lóżka. Trudno wyobrazić sobie postać mniej odpowiednią do roli zbawcy światów, a jednak taką właśnie rolę przyjdzie mu odegrać, za sprawą niezwykłego kotka, który pewnego dnia w niewyjaśniony sposób pojawia się w jego nowym więzieniu – szpitalnej sali. Przekonany, ze ma do czynienia z wytworem własnej otumanionej świadomości, Harlows jednak w końcu zgadza się na wyprawę do Krainy Opodal, której strażnikiem mieni się przypominający Gremlina kociak. Gips i postrzały nie stanowią przeszkód, bo podróżować będzie
wyłącznie duch rannego. Zawsze to jakieś urozmaicenie, pretekst do przerwy w jałowych rozmyślaniach o porażkach z przeszłości i niewesołych perspektywach na przyszłość, nawet jeśli urojony. Kto wie, czy to nie eksperymentalna forma wspomaganej farmakologicznie psychoterapii? Tak zaczyna się fantastyczna część opowieści.
Krainie Opodal zagraża Idr Drewnianooki, Upadły, któremu po wypędzeniu ludzi z Edenu powierzono pieczę nad drzewem poznania dobrego i złego. Nie zdołał oprzeć się pokusie oferowanej przez drzewo i z jego kory wyciął sobie nowe oczy. Otrzymana wiedza wpędziła go w szaleństwo, innymi słowy stał się moralnym relatywistą, przekonanym, że dobro i zło to pojęcia puste, czysto subiektywne. Tak pojmowaną wolnością postrzegania świata chce teraz obdarzyć wszystkie stworzenia, a w powierzonej pieczy Kocięcia Krainie Opodal stworzył sobie swoisty poligon eksperymentalny i usiłuje uzyskać zdatne do swych celów narzędzie. Po serii porażek, w końcu ma widoki na sukces. Jest jednak jeszcze czas, by udaremnić jego plany – i to właśnie zadanie Troydena. W Krainie, rozdzielony pechowym zrządzeniem losu ze swym przewodnikiem, Harlows jest zdany wyłącznie na siebie. A musi stawić czoła przeszkodom, na które nie przygotowało go elitarne wojskowe szkolenie. Nagromadzenie i różnorodność fantastycznych rekwizytów które spotyka
na swojej drodze przez Opodal, sprawiają zaiste imponujące wrażenie. Niestety, ilość nie przechodzi w jakość, choć niektóre pomysły – na przykład dwoista natura mieszkańców Krainy, którzy inaczej wyglądają za dnia, a inaczej nocą – przy czym nocne oblicze jest tym prawdziwym – mają potencjał, zostaje on rozmyty w powodzi elementów dodawanych, jak się zdaje, na zasadzie: mieliśmy już znikające morze, wariację na temat syreny i płaczące kwiaty, to może jeszcze gadający koń? Przy małej objętości tekstu takie naszpikowanie go rekwizytami, które nie maja szansy stać się niczym więcej niż szkicami, a przez to nie przekonują, nie jest najszczęśliwszym posunięciem. Mętna jest też ideologiczna podbudowa samego questu, i nawet przewrotne zakończenie wątpliwości nie rozwiewa, więcej, rodzi nowe, bo przypomina królika wyjętego z kapelusza bez większej troski o logikę.
Podsumowując, w trzecim Upiorze zdecydowanie lepsza jest niefantastyczna połowa i to ona pozwala mi ulokować go w ramach cyklu nad Czernią, ale zdecydowanie pod Pamięcią umarłych. Drobna uwaga na koniec – jeśli już bohaterem jest Amerykanin – Troyden Harlows – to raczej mało prawdopodobne, że jego pierwsze imię brzmi Jakub, a nie Jacob. Różnica nie jest aż tak wielka, by uczynić nieczytelnym nawiązanie do biblijnego bohatera, który rzucił wyzwanie aniołowi, a spolszczanie imienia niemiłosiernie zgrzyta.