Intruz, kwalifikowany jako science fiction, zapewne ze względu na charakterystyczny dla sf motyw „inwazji z Kosmosu”, jest pierwszą na polskim rynku książką Meyer przeznaczoną dla dorosłego czytelnika – a na pewno nie tylko dla dorastających panienek, jak cykl o wampirach. Opowiada o losach duszy zwanej Wagabundą, która od momentu swych narodzin aż do przybycia na Ziemię mieszkała na różnych planetach w co najmniej siedmiu inteligentnych istotach. Teraz dusze kolonizują Ziemię: zajmują ciała kolejnych ludzi, przejmują kontrolę nad ich umysłami, niszcząc ich „ja” i używając ich jako „żywicieli”. Uciec przed duszami zdołali tylko ci najbardziej podejrzliwi, hołdujący spiskowej teorii dziejów. Wagabunda zostaje wszczepiona w ciało Melanie i wykorzystując wspomnienia dziewczyny ma dostarczyć Łowcom informacji, gdzie można znaleźć ludzkich buntowników. Melanie okazuje się jednak za silna dla Wagabundy, która w końcu porzuca dotychczasowe życie i rusza na pustynię, by odnaleźć tych, których kocha Melanie.
Ludzie, do których trafia, nie przyjmują jej z radością, rozpoznając w niej Obcego – zasiedleni przez pasożyty wyróżniają się srebrzystym blaskiem oczu – w końcu jednak nić porozumienia zostaje nawiązana.
Pomysły Meyer nie są oryginalne: wiedzą o tym ci, którzy oglądali na przykład Inwazję porywaczy ciał Siegela z 1956 roku, Oni żyją (1988) i Coś (1982) Carpentera – w ostateczności nawet Facetów w czerni (1997) Sonnenfelda – albo czytali Władców marionetek Heinleina. Łatwo w Intruzie dostrzec stary motyw sf o Obcych – robalach, pasożytach, stonogach, „onych” (te nazwy pojawiają się też u Meyer), którzy dokonali podstępnej inwazji i żyją wśród nas, używając ludzkich ciał jako kostiumu. Podobnie jak w innych tekstach sf poruszających ten temat tak i u Meyer cywilizacja Obcych jest lepiej rozwinięta od ludzkiej, mają oni bardziej zaawansowaną technologię i medycynę. Meyer nie zrezygnowała też z powracającej do łask konwencji „Dobrego Obcego”: takiego, który na początku wygląda na złego, ale potem okazuje się, że wcale taki nie jest. Widać też jednak w Intruzie motywy i typy postaci charakterystyczne dla innych gatunków, np. horroru: poruszani obcą siłą, pozbawieni własnej woli ludzie przypominają
zombie. Z kolei dwa umysły w jednym ciele odsyłają do thrillerów, których bohaterami są osoby cierpiące na rozszczepienie osobowości. Cudowny świat dusz, w którym nie trzeba za nic płacić (zapłatą jest wykorzystywanie swoich talentów dla dobra społeczeństwa), wszyscy przestrzegają przepisów, są życzliwi, mili, nikt nie kłamie, nie zabija, nie kradnie, nie używa przemocy wobec własnego gatunku, kieruje uwagę w stronę utopii. Jednak mimo tego wyraźnego czerpania z utrwalonych w kulturze wzorców Meyer udało się wykreować ciekawą fabułę (565 stron! Takie są efekty mody na pisanie grubych powieści). Choć nie obfituje ona w przygody, sprawia jednak wrażenie, że tempo akcji jest szybkie. Nieco „cukierkowo” jawi się ciągłe podkreślanie wielkiej miłości Melanie do chłopaka i brata oraz szybkie zaakceptowanie przez tego ostatniego faktu, że w ciele jego siostry mieszka teraz (wspólnie z nią) ktoś inny, ale już psychologicznie prawdopodobnie i interesująco rozegrana została kwestia „dialogów wewnętrznych” między
bratnimi (bo tak chyba trzeba byłoby je nazwać) duszami, Melanie i Wagabundą, a także stosunku ludzi do duszy (pasożyta) w ciele Melanie.
To jest bardzo „pozytywistyczny” w swej wymowie tekst. Jeszcze raz się okazało, że ludzkie emocje są tak silne, iż nawet pasożyt musi im ulec i uznaje je za coś atrakcyjniejszego niż miłe, spokojne życie bez żadnych uniesień. Jeszcze raz się okazało, że miłość wszystko zwycięża, a my nie jesteśmy źli, tylko inni – podobnie zresztą jak pasożyty. I że długie duszy z ludźmi rozmowy mogą wiele zmienić we wzajemnych stosunkach, bo najważniejsze jest wzajemne poznanie się i tolerancja. A gdyby nawet nie, to w zasadzie nie mamy się czym martwić: niech nas tylko spróbują zaatakować, to zmienimy ich w ludzi. Z dużym pożytkiem dla homo sapiens, bo przetrwają najsilniejsze osobowości.