Inkwizytor, co tortur nie lubi, myśli liczbami i wszystko wiedzieć musi
To charakterystyka siedemnastoletniego Luki Vero, głównego bohatera nowego cyklu autorki znanej z powieści historycznych - Phillipy Gregory. Luka zostaje zabrany ze swojego prowincjonalnego klasztoru, gdy ośmiela się zwrócić uwagę zwierzchników na fakt, że spoczywająca tam relikwia (gwóźdź z krzyża) nie może być autentyczna. Sądzi, że zostanie w Rzymie stracony za herezję. Jednak tajemniczy mnich proponuje mu szkolenie i pracę inkwizytora. Oczywiście niezwykłego. Luka ma sporządzić mapę ludzkich lęków, szukać oznak nadchodzącego końca czasów. Wyjaśnić, jaka jest prawda. Akcja powieści rozgrywa się w roku 1453, w którym Turcy zdobyli Konstantynopol, co zostało uznane za zwiastun Apokalipsy. Po kilkumiesięcznym szkoleniu (w powieści pominiętym) młody inkwizytor wyrusza w towarzystwie skryby i dawnego kuchcika, który ma dar oswajania zwierząt (nawet nie pytajcie), by wykonać swoje pierwsze zadanie. Polecono mu zbadać dziwne zjawiska, które mają miejsce w żeńskim klasztorze w Lucretili. Zachodzi obawa, że
tamtejsze siostry opętał szatan.
Najwyraźniej Phillipa Gregory pozazdrościła koleżankom po piórze, które zbiły majątki na cyklach fantastycznych przeznaczonych dla młodzieży. Luka bowiem, jak się „delikatnie” sugeruje, może być z pochodzenia elfem. Mauretańska towarzyszka ksieni żeńskiego klasztoru, Iszrak (wolna kobieta, co też jest swego rodzaju „ciekawostką”), również najwyraźniej włada magią.
W tym otwarciu nowego frontu twórczości nie ma nic dziwnego, może tylko, że nastąpiło tak późno. Dziwi za to (szczególnie jeśli zna się i bardzo dobrze wspomina Kochanice króla, jak ma to miejsce w moim przypadku) wszystko inne. Przede wszystkim mocno infantylny język, konturowe sylwetki postaci i prostacka wręcz konstrukcja powieści, przeznaczonej, było nie było, dla starszych nastolatków. Jeśli wnioskować z wieku protagonistów. Być może pięćdziesięciodziewięcioletnia autorka po prostu nie potrafi już postrzegać młodzieży inaczej niż jako dzieciaków, z którymi trzeba się komunikować jak najprościej i nie zanudzać ich rozwlekłymi opisami czy skomplikowanymi przeżyciami wewnętrznymi postaci. W rezultacie jednak, zamiast pierwotnie planowanej (jak się wydaje) piętnastowiecznej wariacji na temat Sherlocka Holmesa z odrobiną romansu i pierwiastkami fantastycznymi, otrzymujemy toporne nieporozumienie. Nie ma nawet historycznych ciekawostek dotyczących realiów życia codziennego w opisywanym okresie, których po
autorce należałoby się spodziewać.
Historia dwóch pierwszych zadań Luki, jak i koncepcja cyklu, miały pewien potencjał. Wykonanie jednak przesądziło o tym, że został on zmarnowany. Kartonowe postaci i intrygi szyte grubymi nićmi nie zachęcają do kontynuowania przygody z cyklem. Szkoda, bo Egmont dotąd, dzięki znakomitej Trylogii czasu Kerstin Gier, kojarzyłam bardzo dobrze. Podobnie dobre zdanie miałam o Phillipie Gregory, po raz kolejny jednak potwierdza się prawda, że nazwisko to nie wszystko. Autorka, zamiast bawić się w fikcję dla młodzieży, powinna trzymać się swojej działki, czyli fabularyzowanych historycznych biografii. Eksperyment na polu historycznego paranormala należy uznać za zdecydowanie nieudany. Dobrze przynajmniej, że powieść jest krótka, to i straconego czasu niewiele. Innych zalet nie stwierdza się.