Peter V. Brett zaplanował swój demoniczny cykl na trzy tomy, jeśli jednak polski wydawca pozostanie przy dotychczasowej polityce, u nas będzie ich sześć. A wszystko dzięki dużej czcionce. Jest to praktyka dochodowa i w związku z tym coraz powszechniejsza. W rezultacie księga druga tomu pierwszego liczy, nawet po sztucznym powiększeniu objętości, zaledwie niecałe 320 stron i starcza na jakieś 4 godziny lektury. Trudno ją traktować jako odrębną całość, bo jest nią tylko technicznie. Faktycznie to wciąż ta sama, pierwsza odsłona losów bohaterów. Dotyczą jej zatem wszystkie spostrzeżenia odnoszące się do recenzowanej przeze mnie niedawno części pierwszej. Autor nadal sprawnie i konsekwentnie realizuje schematyczną historię. Ścieżki trójki bohaterów, zgodnie z przewidywaniami, wreszcie się przecinają, ba, przechodzą oni nawet pierwszy wspólny „chrzest bojowy”, odkrywają swoją misję i postanawiają ją kontynuować jak Thesa długa i szeroka. Będą pokazywać ludziom, że ich największym wrogiem w walce z plagą
otchłańców jest własny strach i przekonanie, że są z góry na przegranej pozycji. A to już nieaktualne, po niezwykłym odkryciu Arlena, który odnalazł wśród pustynnych piasków zapomniane bojowe runy. Znów można walczyć z demonami i zwyciężać. Nawet gołymi rękami, pod warunkiem, że są one pokryte runicznym tatuażem. Łatwiej jednak, jak się okazuje, zabić demona niż przekonać przerażonego człowieka, by dobrowolnie przekroczył granicę ochronnej bariery runicznej. Przed Zielarką Leeshą, Minstrelem Rojerem i Arlenem, znanym teraz na thesańskich traktach jako Naznaczony (za sprawą pokrywających cale jego ciało tatuaży) niełatwa przeprawa. Ale jakoś trudno wątpić w ich ostateczny sukces.
Trzeba jednak oddać autorowi, że stara się, by jego opowieść była jak najbardziej realistyczna. W złym świecie zaludnionym przez ludzi w przytłaczającej większości nienajlepszych, w którym altruizm mieści się w granicach błędu statystycznego, jego bohaterowie, mimo swego powołania do rzeczy wielkich, nie pozostają nietykalni. Więcej, miejscami nie szczędzi im się drastycznych doświadczeń w sposób wręcz demonstracyjny, każąc nieproporcjonalnie surowo za idealizm, wiarę w ludzi i naiwność. W rezultacie początkowe położenie bohaterów, którzy, kiedy ich poznaliśmy, dźwigali już spory bagaż osobistych nieszczęść, po zaserwowanych im na kartach drugiej księgi traumach jawi się jako stan bliski sielanki. To, że chcesz się z kimś podzielić, nie znaczy jeszcze, ze nie uzna on całkowitego zawłaszczenia daru za bardziej opłacalne. Wyruszenie w podróż w szlachetnej intencji niesienia pomocy nie gwarantuje bezpieczeństwa na trakcie, a prawdziwy talent zamiast szacunku częściej budzi zawiść i poczucie zagrożenia u tych,
którzy są go pozbawieni. Nie myśl, że jest źle, bo zawsze może być gorzej i to dużo gorzej. Nie ufaj nikomu. Jednak to zdecydowanie pesymistyczne przesłanie tonuje promyczek nadziei, jaki w konfrontacji z demonami stanowią połączone umiejętności całej trójki - walka z pomocą runów, magii i muzyki. Zachowanie opisanego kontrastu, dotąd konsekwentne, pozwala ukryć schemat – ale faktem pozostaje, że ze wszystkich kłopotów Arlen, Leesha i Rojer w końcu wychodzą, choć nie bez szwanku. Wątpią, ale się nie poddają. Mimo początkowych oporów i poprzednich doświadczeń, są skłonni zaryzykować po raz kolejny i zaufać sobie nawzajem. Nie są zatem herosami idealnymi, ale wciąż, mimo psychicznych blizn, są skazani na ostateczne zwycięstwo.
Teraz juz nieco łatwiej im kibicować, bo stali się bardziej ludzcy, wiarygodniejsi, zyskali indywidualne rysy, których wcześniej tak dotkliwie im brakowało. Ponadto w drugiej części, jako że wprowadzenie mamy już z głowy, akcja jest dynamiczniejsza i właściwie znikają dłużyzny, które wcześniej miejscami się zdarzały. Można się spodziewać, że w dalszych tomach będzie tylko lepiej. Z jednym zastrzeżeniem – jeśli autor nie przestanie tak bezwzględnie poniewierać bohaterami, do czasu wielkiego końcowego zwycięstwa zostaną z nich wyłącznie wypalone, ludzkie wraki, niezdolne cieszyć się własnym tryumfem. Co będzie niewątpliwym wyjściem poza schemat, ale czy w dobrym kierunku?