Trwa ładowanie...
recenzja
04-03-2013 12:40

Ile książek już zaliczyłeś, czyli tragiczne skutki czytelniczej hipsteriady

Ile książek już zaliczyłeś, czyli tragiczne skutki czytelniczej hipsteriadyŹródło: "__wlasne
d168utt
d168utt

Nie od dziś wiadomo, że bestseller jest nim najczęściej jeszcze zanim trafia do grona czytelników, by napędzać wydawnicze machiny albo kompleksami („ja jeszcze nigdy”) albo pragnieniem przynależności („jeśli oni już, to ja też chcę”). Nie chcę wiedzieć, kto pierwszy w ostatnim czasie wpadł na pomysł produkowania tak zwanej literatury erotycznej (zwanej też, jak się okazuje, literaturą kobiecą) i tworzenia z niej bestsellerów. Nie chcę wiedzieć, kto jest modelowym czytelnikiem, czy tak zwanym targetem. Bardzo mi przykro, Modelowy Czytelniku lub Modelowa Czytelniczko, ale nie chcę Cię znać. Nie chcę sobie wyobrażać, jak w tramwaju obnosisz się z czytaniem literatury porno, gdzie wszystko jest różowe, śliskie i mokre, a na pewno głośne od jęków. Nie chcę Cię oglądać, jak mimowolnie otwierasz/zagryzasz usta i trzesz udami, bo rzekomo jakiś grafoman właśnie opisał Twoje najskrytsze pragnienia, których – wiesz to dobrze – nie zrealizujesz nigdy, no chyba, że ktoś o Tobie pomyśli i napisze przewodnik o tym, jak
czerpać przyjemność z różnych miłych i mniej miłych perwersji. Wystarczy rzut oka na kilka zdań w książce, gdzie nie tylko od pierwszej strony pojawia się jakże harlequinowe już słowo „genitalia”, ale po prostu strzela się kutasami na lewo i prawo. Proszę się nie obrażać. To jest teraz język najpopularniejszej, najbardziej poczytnej literatury, a skoro autor bestsellera może – nomen omen – wsadzać sobie takie słowa wszędzie, mogę i ja! Ja, która – och, widzę to – stanę się Beate Uhse recenzenckiej załogi.

Wydaje się, że Pod kontrolą to porno idealne dla seksowych moli książkowych, dla tych, którzy mówią: lubię duże książki i nie umiem kłamać, a jeśli kłamię, to proszę ukarz mój wielki, twardy i wyjątkowo długi… nos. W końcu: „[…] niektórzy sądzą, iż kobiety noszące plisowane spódniczki i sztruksowe marynarki bez fasonu (mundurki bibliotekarek i właścicielek księgarni) są ciche, zaczytane i raczej nudne. Lecz z pewnością wiele osób powiedziałoby, że kobiety te tłumią w sobie hektolitry pożądania”. Madison to właścicielka księgarni, która niczego nie tłumi, chociaż mogłaby, i uwalnia swoje hektolitry dosłownie od drugiego zdania tej (a niech tam, będę uprzejma) powieści. Jak nietrudno się domyślić, interes (ekhm…) sam o siebie nie zadba, potrzebny byłby jakiś pomagier ze zgrabnym tyłeczkiem, dlatego od razu pojawia się aż dwóch potencjalnych pomagierów, wypinających to i owo pomiędzy regałami. Warto dodać, że „praca jest marna. Pomocnik księgarza. Wymaga umiejętności i talentu ogórka”. Wyobrażam sobie, jak
Stein cieszy się, że wpadła na tak błyskotliwe porównanie (tak, jest tego niestety więcej), chociaż nie wiem, co bardziej do mnie przemawia: wyobrażenie, że ktoś faktycznie tak pisze i wierzy w swój „talent” czy raczej wizja wydawcy, który ściąga fabułę ze strony z opowiadaniami pornograficznymi pisanymi przez napalonych nastolatków…* To w zasadzie jedyna ciekawa wizja, jaka mnie nachodzi podczas lektury.*

Dochodzę tu (albo wprost przeciwnie…) do konkluzji, że w zasadzie jeszcze jakiś czas temu takie teksty w najlepszym wypadku oprawiało się w lipną okładkę albo cichaczem kupowało w kiosku, podczas gdy dziś, wydawane w twardej oprawie, pysznią się te porno-powiastki o zerowej fabule dumnie w dziale z literaturą. Kiedy Fredro albo Apollinaire pisywali świństwa, robili to przynajmniej ze smakiem i potrafili zadbać o fabułę. Tutaj fabuła ogranicza się do rozważań z gatunku „czy dam mu tę pracę za dobre rżnięcie”. Co do smaku, myślę, że o nim Stein i jej wydawcy mogą sobie tylko poczytać, bo to dla nich na pewno spora dawka egzotyki. Co tu dużo mówić, język jest plastyczny, choć to jedyna zaleta tej książki – porównania są słabe i oklepane, okraszane wulgaryzmami, co podobno dodaje perwersji. Może. Na pewno nie dodaje niczego do stylu, sposobu przedstawiania
postaci (chyba że przedstawienie kogoś – pardon – „od dupy strony” jest tu w pełni usankcjonowanym modus operandi), nikłej fabuły i niekończących się opisów perypetii coraz bardziej pokręconego trójkąta.

Trudno mi wyrazić z jednej strony perwersyjną przyjemność, jaką sprawia mi możliwość wypowiedzenia się na temat tej książki. Z drugiej strony odczuwam spory dyskomfort, bo w zasadzie jestem recenzentem książek, choćby najsłabszych, a nie porno, ani tym bardziej słabego porno. No ale. Jak mawia klasyk, „trudno, co robić”.

A Ty? „Chcesz tego, mała mądralińska dziwko”?

d168utt
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d168utt