„PARSIFAL NIE ŻYJE: Tak się kończy ta opowieść.” Uzbrojeni w to zdanie, bezpieczni, świadomi końca, wkraczamy w tę powieść. W powieść, w której pewni jesteśmy zakończenia. Bo jeżeli główny bohater już nie żyje, to nie musimy się martwić, iż przydarzy mu się coś złego. Mimo iż główny bohater powitał nas w osobie zimnego nieboszczyka, to jednak naprawdę, dopiero zamiesza w naszym życiu. A raczej w jej życiu. Sabine, która postanowiła za niego wyjść, by nie musieli być samotni. Która go zawsze kochała i wiedziała, że on umrze przed nią, czekała na wypełnienie wyroku...
Najpierw zmarł Phan. Tak niedawno, jeszcze pozostał po nim zapach, gdzieś tutaj, nad jego ulubioną poduszką, a potem odszedł Parsifal, wczoraj. Tak niespodziewanie mimo AIDS, który stał się sędzią, śmierć byłego maga zaskoczyła Sabine. Tętniak, postanowił zadrwić z jej uczucia, bliskości, której w końcu zaczęła doświadczać, po tylu latach. Jak ma teraz żyć? Bez niego, bez nich. Naprawdę pokochała Parsifala, gdy miała 19 lat. On 24. On zachorował na AIDS i wolał chłopców, ona go tylko kochała. Chciał się z nią ożenić, by nie byli sami. By pustka po zmarłym Phanie, jego partnerze i jej przyjacielu, nie bolała tak bardzo. A jednak, naprawdę nie wiedziała o nim nic. Mimo, iż mieszkała tutaj, mimo iż była podporą związku Phana i Parsifala, nie wiedziała nic.
Śmierć Parsifala-maga, sprawia, że Sabine zaczyna żyć. Wizja „życia po śmierci”, uwolnienia się duszy, którą omotał inny człowiek, staje się jej udziałem. Wyjścia ze świata wiecznej iluzji. To w końcu ona na scenie zawsze odwracała uwagę od maga, teraz to on zmieni jej życie. Pozwoli jej samej patrzeć na świat, odkrywać tajemnice. Byli tak blisko... Dlaczego nie mówił o rodzinie, czy to poprzez homoseksualizm? Wraz z matką i siostrą Parsifala, kobietami, które naprawdę go nie znały, mimo iż łączyła ich ta sama krew, Sabine powraca do jego miejsc. Ich miejsc i Phana. Uczy matkę, poznaje ją z synem, który wyjechał z domu mając osiemnaście lat. Ale i sama dowiaduje się wiele. Wyjeżdżając do Nebraski, gdzie się urodził Guy Fetters. Mężczyzna, którego kochała dwadzieścia dwa lata. Dla którego zaakceptowała nawet jego homoseksualizm, dla którego czekała... drżąc z radości, iż może nadejdzie jej dzień. Skąpana w bezgranicznej miłości. Asystentka magika.
Książka Ann Patchett to jednocześnie zapis teraźniejszości bohaterki jak i wspomnienia, które przychodzą do niej w sennych obrazach. Tak naprawdę sprawia wrażenie, iż nikt nie umarł. Nawet króliki, które zmieniały się w kapeluszu, wydają się nadal żyć. Phan i Parsifal przybywają, gdy śpi, powracają do niej, zabierają do swego świata, w którym znowu się połączyli. Kochankowie. A ona? Czy jest dla niej jeszcze miejsce? A może na zawsze zostanie na ziemi, okrutnie żywa, tak naprawdę jak zawsze nie pasująca do nich. Choć nadal kochająca. Asystentka magika, to opowieść o bezwzględnej miłości do iluzji. Iluzji, którą stworzył mężczyzna, by uchronić innych. Śmierć Parsifala uruchamia lawinę tajemnic i niedopowiedzeń. Nagle ten, którego uznała za samotnika, sierotę, okazuje się być kimś innym. Kimś, kogo może nigdy nie znała. Kto był tylko iluzją, iluzją która jednak zdeterminowała całe jej życie. Nadała mu sens, jak miłość, która tak naprawdę unieruchomiła jej życie uczuciowe. Oddała go tylko jemu, magowi –
Parsifalowi. Jak dla mnie opowieść przewidywalna, odrobinę nudnawa, podobna do tych, które składają się na kanon „kobiecej literatury”. Pozbawiona tego bólu, który przecież musiał w Sabine narastać. Dziwnie bezpłciowa zwyczajna pogoń za tajemnicami. Ale też i opowieść z dosyć ciekawie zarysowaną fabułą, taka tylko do poczytania do poduszki, ale na łzy nie ma co liczyć. Na wzruszenia też nie. Tylko na słowa, obrazy, które jednak dla nas nic nie znaczą. Bo ból, postanowił tutaj nie zagościć, a powinien był...