Po książki Koontza sięgam zawsze z pewnością, że otrzymam następujący, niezmiennie pasjonujący zestaw: szczyptę ironicznego humoru, szalone tempo i walczących o przetrwanie bohaterów, z których ten dobry zawsze budzi sympatię i posiada umiejętności, o które z początku byśmy go nie podejrzewali, a zły, zepsuty do szpiku kości psychopatyczny morderca nieodmiennie przeraża. Styl, na który składają się powyższe elementy, jest do tego stopnia charakterystyczny, że kolejne powieści wydają się nieco powtarzalne, co nie oznacza, że nie da się wyczuć w każdej z nich lekkości autora w posługiwaniu się słowem pisanym, łatwości w powoływaniu do życia bohaterów z krwi i kości oraz w snuciu skomplikowanych i trzymających w napięciu opowieści, od których niełatwo się oderwać, nawet jeśli nie są na najwyższym poziomie, do którego autor już zdążył swoich wielbicieli przyzwyczaić przez lata.
Bohater, tytułowy dobry zabójca – Tim Carrier zostaje przypadkiem wzięty za płatnego mordercę. Nie mając szansy wyjaśnienia zaistniałej pomyłki uwikłany zostaje w zlecenie zabicia Lindy Parquett. Dociera do prawdziwego zabójcy, który jednakże nie ma zamiaru za żadną cenę zrezygnować z otrzymanego zlecenia. Tak zaczyna się walka kobiety, na którą wydano wyrok i mężczyzny, który znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze o przetrwanie z groźnym, świetnie wyszkolonym i zdeterminowanym przeciwnikiem, dla którego jego „praca” jest przyjemnością, której nie da się tak łatwo pozbawić.
Śmiem twierdzić, że ta pozycja ma zdecydowanie większą szansę powodzenia u czytelników jeszcze nie do końca nieobeznanych z pisarstwem autora. Wytrawnych i wytrwałych wielbicieli przyzwyczajonych do wyższej formy może nieco rozczarować, zwłaszcza możliwym do przewidzenia niemalże od samego początku zakończeniem oraz wyżej wspomnianą schematycznością.