Trwa ładowanie...
recenzja
30-10-2010 17:52

I objawił się demon, a imię jego było grafomania…

I objawił się demon, a imię jego było grafomania…Źródło: Inne
d2nviau
d2nviau

Czasami kiedy czytam książkę przypomina mi się scena z „Dnia świra”, w której główny bohater, wyrzucając kolejne dodatki do gazety, których i tak nie czyta, widzi oczyma duszy padające drzewa, które zostały ścięte po to, by powstał papier, na którym wydrukowano treść nieciekawą i nikomu niepotrzebną. Miauczyński boleje nad padającym modrzewiem przy jednym z dodatków, a ja zaczynam odnosić wrażenie, że niedługo sama zacznę przypominać znerwicowanego, sfrustrowanego bohatera, jeśli większość lektur będzie taka jak Objawienie Melissy de la Cruz.

Trzecia część w cyklu Błękitnokrwiści, który jak się zdaje nie będzie miał nigdy końca, wciąż realizuje ten sam schemat i prezentuje tę samą płyciznę literacką, co poprzednie tomy. Różnica jest jednak taka, że w tej części autorka nie skupiła się już tak bardzo na kwestiach związanych z podkreśleniem tego, jak ważny jest u współczesnego wampira strój. Ot, tylko mimochodem wspomina o jakichś czółenkach czy spodniach – w końcu w nowojorskim świecie zblazowanych wampirów dzieje się coś więcej niż tylko przyjęcia, imprezy, pobicia czy skandale. Ów naturalnie wyfiokowany, wyperfumowany problem, z jakim mierzą się wampiry (dodajmy – wampiry, które są aniołami) jest oczywiście arcypoważny i niemal niemożliwy do rozwiązania. Tym razem nie można już koncentrować się tylko na pokazach mody albo problemach emocjonalnych nastoletniego trójkąta miłosnego – trzeba na gwałt ratować świat. Chociaż… „nie można” to za dużo powiedziane – zawsze znajdzie się miejsce i odpowiedni moment, by pogawędzić na tematy związane
z aktualnymi trendami w modzie. Jednakże gdzieś w Ameryce Południowej jak mityczny Lewiatan powstaje pradawne, odwieczne zło… Zażegnać je może wyłącznie tajemnicze zgromadzenie wampirów-aniołów stojących w opozycji do innych istot demonicznych, które z mniej lub bardziej uzasadnionych przez autorkę przyczyn odgrywają rolę „tych złych”. Szykuje się prawdziwie epicka walka…

Trudno powiedzieć, co bardziej irytuje podczas lektury: czy jest to styl przystosowany do gustów trzynastoletnich, niewyrobionych literacko, egzaltowanych panienek, dla których największą zaletą jakiegokolwiek tekstu jest opis przystojnego wampira lub opis… przystojnego wampira, czy też jest to wrażenie wywołane faktem, że ma się do czynienia z jedną z większych literackich bredni ostatnich kilku lat. Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Książkę czytałam z bólem, szukając choćby jednej dobrej sceny, niestety, cała nadzieja znikała w postępie geometrycznym wraz z każdą kolejną stroną. Pomimo niewielkiej objętości, nie mogę także powiedzieć, że tekst de la Cruz czyta się szybko: nie czyta się szybko, ponieważ dialogi są drętwe, opisy sytuacji płytkie i szkicowe. Papierowi bohaterowie przypominają w swoich poczynaniach i emocjach co najwyżej postaci z komiksów prezentowanych w pismach dla młodzieży w początkach lat 90. I nawet desperackie próby ożywienia narracji za pomocą wpisania w
powieść głosów różnych (ale zawsze tajemniczych) bohaterów nie pomagają: mające wprowadzać nastrój grozy i pełnego napięcia oczekiwania relacje prezentują tę samą głębię opisu rzeczywistości, co reszta książki, czyli zerową. Jeśli kiedykolwiek sądziłam, że w temacie „literatura wampiryczna” nie powstanie nic gorszego od * Zmierzchu* Stephanie Meyer , jestem zmuszona publicznie przyznać się, że się myliłam. Polecam jak zwykle jedynie zagorzałym wielbicielom cyklu, ponieważ oni i tak przeczytają Objawienie i z pewnością będą zachwyceni. Jeśli jednak nie uważasz, że Błękitnokrwiści to pozycja numer jeden na liście twoich lektur, możesz śmiało przejść do następnej książki na półce.

d2nviau
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2nviau