Nigdy dotąd nie zastanawiałam się nad kupnem czytnika. Papierowa książka wydawała mi się czymś absolutnie naturalnym, całkiem dobrze służącym ludzkości przez ładnych parę stuleci i dość wygodnym (przynajmniej w porównaniu z parunastokilogramowymi woluminami, w dawnych wiekach ledwie dźwiganymi przez pulpity). A teraz biografię (i fonografię) Gainsbourga czytałam, klikając jedną ręką w klawiaturę i wędrując przez kolejne epoki francuskiego popu i rocka. Właśnie, a gdyby tak dwa w jednym: tekst i muzyka, czarno-białe fotografie i teledyski?
Warto pobuszować po Youtube, bo, jak przypuszczam, w niewiele lat po śmierci Gainsbourga w powszechnym odbiorze pozostała po nim raczej legenda, niż muzyka i teksty. Legenda o facecie, który wymyślił trzydniowy zarost, uprawianie seksu w studiu nagrań i język franglais. No, i wyglądał jak lump, a najpiękniejsze aktorki chciały z nim być, mieć dzieci, i w ogóle…
Cała historia potoczyłaby się pewnie inaczej, gdyby Josif Ginzburg wyemigrował z Ukrainy do Nowego Jorku. Ale papa Ginzburg kochał Paryż i wcale mu nie przeszkadzało, że zamiast koncertującym pianistą został tam knajpianym grajkiem. Młody Ginzburg nosił arcyparyskie imię Lucien, dzielił się z ojcem klubowymi zleceniami dla pianisty i pisał wiersze do szuflady. Coś tam nagrał, próbował śpiewać, ożenił się bogato, ale nie na długo, i tak dobił do trzydziestki, którą powitał pomieszkując u rodziców, którzy ubóstwianego Lulu zawsze przyjmowali z otwartymi ramionami, nawet, kiedy uciekł od bogatej żony i dwójki dzieci. To początek legendy. Któregoś dnia Lulu Ginzburg przeistacza się w Serge’a Gainsbourga. Już nie próbuje być drugim Brelem ani Brassensem, przynajmniej na razie. Pisze piosenki dla lolitek francuskiego bigbitu i nagle sensacja - jedna z jego piosenek wygrywa konkurs Eurowizji. Nie znaczy to jeszcze, że była to dobra piosenka, ale Serge Gainsbourg łapie wiatr w żagle. I już wszyscy, już wszystkie
chcą jego piosenek: Françoise Hardy, Catherine Deneuve, Dalida i Bardotka. Serge poznaje kobietę swojego życia i wybucha eksplozją talentu: pisze ostre, prowokujące teksty, komponuje muzykę czerpaną ze wszystkich źródeł, od ye-ye po reggae, kręci filmy i reklamy, pali, pije, pali jeszcze więcej, romansuje, kolekcjonuje dzieła sztuki, prowokuje, tyranizuje rodzinę w klasycznym, drobnomieszczańskim stylu. Zafascynowany Angielką Jane Birkin, Anglią i wszystkim, co angielskie, we Francji wciąż wyprzedza swój czas. I zabija się powoli. Spala. Do skutku.
Fenomenu Gainsbourga nie da się zrozumieć, czytając biografię, choćby nawet doskonale udokumentowaną, sarkastycznie dowcipną, pięknie zilustrowaną (tu słowa pochwały za dodane w przypisach cytaty w oryginale, dzięki czemu co celniejsze teksty Serge’a nie musiały zostać poddane ciężkiej próbie dwukrotnego przekładu). Warto też posłuchać. Nie tylko „Je t”aime, moi non plus”.