Mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus. Tego epokowego odkrycia dokonał jakiś czas temu John Gray, którego kolejną książkę, napisaną we współpracy z Barbarą Annis, specjalistką od komunikacji werbalnej, mamy właśnie przed sobą. O ile poprzednie poradniki, o mieszkańcach obu planet na randkach, w sypialni i innych ciekawych okolicznościach, mogły wywoływać rumieniec ekscytacji, teraz pora zejść na ziemię. Na Ziemię, czyli miejsce w kosmosie w pół drogi między biegunami przyciągania i odpychania, gdzie oba plemiona Układu Słonecznego spotykają się codziennie. Miejsce pracy.
Pierwszym opisanym w książce przykładem jest historia Judy i Lorenza. Judy nie podobały się żarty Lorenza i jego komentarze na temat damskich strojów. Napisała maila do działu HR. Przeniesiono ją do innej filii, zamiast kwadransa dojeżdżała do pracy dwie godziny. Pozwała firmę o molestowanie, dostała odszkodowanie. Lorenzo wyleciał z wilczym biletem, pozwał firmę o brak szkoleń z zakresu przeciwdziałania molestowaniu, wygrał. A tak naprawdę – przegrali wszyscy oprócz prawników. Kolejne przykłady są już bardziej budujące i zwykle dobrze się kończą, może dlatego, że ich bohaterami (i cichymi bohaterkami) są zaprawieni w bojach i rozchwytywani na rynku pracy top menedżerowie (płci obojga) z wielkich korporacji, bo to im właśnie doradzają konsultanci z najwyższej półki.
Czy podobne scenariusze niedługo będą rozgrywać się także w Polsce, a może to już się dzieje? W moim przekonaniu ów, przedstawiony w książce, znaczny dystans dzielący Wenus i Marsa to w dużym stopniu rezultat wychowania w specyficznej odmianie kultury mieszczańskiej. Takiej, w której mężczyźni spędzają wolny czas w męskich klubach, a kobiety na damskich plotkach. Świat golfa, baseballu, bractw studenckich i łowienia pstrągów, a z drugiej strony – klubów czytelniczek, sąsiedzkich kółek dobroczynności i pieczenia ciasta oraz wielomiesięcznych, jeśli nie wieloletnich przygotowań do ślubu i balu absolwentek. Mieszkańcy dwu planet spotykają się głównie w trybie randkowania, na kolacjach przy świecach. Absolutnie nie twierdzę, że w krajach anglosaskich tak wygląda prawdziwe życie. Ale takie właśnie są wzorce kultury masowej, bardzo skutecznie kształtującej nam mózgi (które fizjologicznie u obu płci się różnią, co autorzy poradnika z upodobaniem opisują).
Myślę więc, że dzięki naszym uwarunkowaniom kulturowym mamy pewne szanse uniknąć tej spektakularnej, komunikacyjnej katastrofy w obszarze zawodowym. Przez dziesięciolecia, jeśli nie stulecia, Polacy i Polki robili różne rzeczy razem: grali w brydża i w loteryjkę, popychali talerzyki przy wirujących stolikach, chadzali na procesje i manifestacje, w ciasnych kuchniach toczyli długie, nocne rozmowy, jeździli na zakładowe grzybobrania i razem pracowali: w polu, w urzędzie, w szpitalu, w biurze projektów… Może idealizuję, ale tryb randkowy, nie napędzany komediami romantycznymi, nie był trybem domyślnym, a komunikacja działała całkiem przyzwoicie, bo nikt nie wiedział jeszcze, że pochodzi z Wenus albo z Marsa.
Książkę Barbary Annis i Johna Graya przeczytać jednak warto, gdyż, jeśli nawet niewielu z nas pracuje na szczytach korporacyjnych piramid, celne i ciekawe spostrzeżenia na temat form i stylów komunikowania się mogą być przydatne w życiu – i to nie tylko zawodowym.