Trwa ładowanie...
recenzja
29-06-2012 10:08

Homo sapiens czarnobylensis

Homo sapiens czarnobylensisŹródło: Inne
d18lmfq
d18lmfq

W nocy, 26 kwietnia1986 roku, przeszłość okazała się dla mieszkańców białoruskich wiosek i miasteczek bezużyteczna, bo nie było w niej nic, na czym można się oprzeć, czego schwycić i w czym pokładać nadzieję. Nastała rzeczywistość definiowana nowymi słowami, uczuciami i myśleniem, rzeczywistość, w której ani matematyka, ani fizyka nie dawały odpowiedzi. Trzeba było poukładać sobie ów nowy obraz świata, już nawet nie po to, by go pojąć, ale chociaż by próbować w nim dalej trwać. O próbie poradzenia sobie z rzeczywistością postczarnobylską opowiada, w wydanej nakładem oficyny Czarne książce Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości, Swietłana Aleksijewicz, autorka znakomitej pracy * Wojna nie ma w sobie nic z kobiety. To ostatnie dzieło stanowiło opowieść utkaną z cierpień i przeżyć, uczuć, pragnień, rozczarowań, marzeń i, przede wszystkim, bólu. W *Czarnobylskiej modlitwie wszystkie te składowe
powracają, przeplecione samotnością, goryczą i przemożną próbą odpowiedzią na, ściskające gardło, pytania. Powracają niczym echo, w każdej linijce tytułowej czarnobylskiej modlitwy, wzniesionej ku Bogu, kiedy zawiódł zarówno technokratyczny racjonalizm, jak i ideologiczny bełkot o czerwonym raju na ziemi.

Swietłana Alesijewicz urodziła się w 1948 roku na Ukrainie, w Iwano-Frankiwsku. Wraz z rodziną wyemigrowała na Białoruś, gdzie, w 1972 roku, skończyła dziennikarstwo. Wśród nagród za jej dorobek dziennikarski i literacki, znajdziemy między innymi National Book Critics Circle za Czarnobylską modlitwę, Pokojową Nagrodę im. Ericha Marii Remarque’a, Nagrodę Szwedzkiego Pen Clubu, Lipską Nagrodę Książkową na rzecz Porozumienia Europejskiego, Nagrodę im. Andrieja Siniawskiego, Nagrodę Fundacji im. Friedricha Eberta, Nagrodę im. Ryszarda Kapuścińskiego oraz Literacką Nagrodę Europy Środkowej.

Czarnobylska modlitwa powstawała dwadzieścia lat, podczas których Alesijewicz rozmawiała m.in. z byłymi pracownikami elektrowni, uczonymi, lekarzami, przesiedleńcami, żołnierzami oraz mieszkańcami strefy – z tymi, jak to określiła, dla których Czarnobyl jest zasadniczą częścią świata, wszystko w nich samych jest nim zatrute. Tam, gdzie wystąpiły wszelkie zewnętrzne oznaki wojny – od transportu mas wojska po masową ewakuację – autorka obserwowała przemianę człowieka przedczarnobylskiego w czarnobylskiego. Poszukiwała przy tym odpowiedzi na pytanie, co dało doświadczenie Czarnobyla? Alesijewicz podkreślając, że na katastrofę technologiczną nałożyła się ta społeczna, opowiada w Czarnobylskiej modlitwie właśnie o owej społecznej katastrofie, o tąpnięciu świadomości, wyobraźni i wartości, kiedy rozleciał się dotychczasowy sposób pojmowania świata.

Rozdziały podzielone są na krótkie monologi rozmówców Alesijewicz, stanowiąc mieszaninę ich relacji, wspomnień i refleksji. Bije z nich wykańczająca bezradność, kiedy nie pasuje się już do uniwersum, w którym wszystko się odmieniło, a zarówno przeszłość, jak i system państwowy, już nie bronią i nie dają odpowiedzi. Człowiek postczarnobylski stał się dziwadłem, którego najchętniej wystawiano by w cyrku za pancerną szybą, ku uciesze gawiedzi wytykającej palcami. Ewolucja, na tę krótką chwilę kwietniowej nocy, zamieniła się w rewolucję, błyskawicznie kreując nowy gatunek. Nowy, zupełnie nieprzystosowany, rzucony w świat, którego nie znał, nie rozumiał i nie potrafił się przystosować. Do poprzedniej formy nie sposób już wrócić, nie sposób zetrzeć czarnobylskiego piętna – „Straciliśmy nie miasto, ale całe życie”, mówi jedna z rozmówczyń. Inna, która została w strefie podkreśla, że okolica może sobie być zatruta, napromieniowana, ale to jest ojczyzna i nigdzie indziej jej mieszkańcy nie są już potrzebni. Nie
atomu się boją, a człowieka, w strefie wszak zostali już tylko albo bandyci, albo męczennicy. W pierwszych dniach, w powietrzu unosiło się pytanie: „Kto zawinił?” Winny musiał wszak być, najlepiej jakiś paskudny imperialista z Zachodu, zgniły kapitalista podnoszący rękę na krainę powszechnej szczęśliwości. Ludzie straszeni byli wojną atomową, tworzyli schrony, śluzy i procedury, przygotowani byli na bombę, ale nie na Czarnobyl. Gdy emocje opadły, szukanie winnych zastąpiło powtarzające się niczym mantra, uporczywe pytanie, co jest lepsze – pamiętać, czy zapomnieć?

d18lmfq

Zastanawia jedno z bardzo mocnych stwierdzeń rozmówcy Aleksijewicz: „Czarnobyl nas uwolnił – uczyliśmy się być wolnymi”. Katastrofa nauczyła ich samodzielności. Dotychczas quasi-opiekę zapewniał system socjalistyczny, skrzyżowanie więzienia z przedszkolem, gdzie za żywnościowe kartki oddawało się państwu duszę i sumienie. Oczekiwali pomocy od kraju, który pękał w szwach będąc na skraju rozpadu; w takich warunkach należało, po raz pierwszy od dłuższego czasu, zadbać o siebie nie oglądając się na bełkot płynący z głośników. Stali się czarnobylanami, odtrąconymi, tymi, których ludzie się boją. Odtąd musieli radzić sobie sami. Jeden z inspektorów mówił, że nagle doświadczyli nowego uczucia, nieznanego do tej pory przekonania, że każdy z nich ma własne życie, zaczyna się zastanawiać, co je, czym karmi dzieci, podejmuje za siebie decyzje. I, nareszcie, może zacząć myśleć, a nie tylko pokornie słuchać i służyć. Ten nowy gatunek, wyewoluowany z Homo sovieticusa, w końcu mógł nosić miano „sapiens”, za co zapłacił
wysoką cenę – inny rozmówca stwierdził, że usuwając skutki awarii był niczym na pierwszej linii frontu, ale przynajmniej, po raz pierwszy, czuł się wolnym człowiekiem. Czarnobyl stał się katastrofą rosyjskiej mentalności, to nie reaktor eksplodował, ale cały dawny system wartości, kiedy świadomość miotała się gdzieś między epoką kamienia łupanego a erą atomu.

Przy całej wojennej retoryce, poszukiwaniu wroga, walce na pierwszej linii itp., była tylko jedna różnica z mobilizacją podczas Wielkiej Ojczyźnianej. Wojenne pokolenie miało swoje zwycięstwo, medale, wspomnienie sztandaru łopoczącego na Reichstagu. Miało coś, co z uśmiechem mogło wspominać, kiedy teraźniejszość powodów do uśmiechu nie dostarczała. Czarnobylskiemu człowiekowi pozostał tylko strach, rozpacz, rezygnacja i depresja. Ma on jedynie swoje państwo, odgrodzone drutem kolczastym, gdzie pogrzebano epokę wiary w naukę oraz ideę sprawiedliwości społecznej. Przewodnicząca organizacji „Dzieci Czarnobyla” mówi wręcz, że katastrofa nadaje sens ich dotychczasowemu cierpieniu. To cierpienie, jego rozdzierająca emanacja, uderza z każdej karty książki, od pierwszych stron. Czarnobylską modlitwę otwiera „Samotny głos ludzki”, szesnaście stron skondensowanego bólu. Jest to wprost emocjonalny walec, który niszczy, miażdży, ściska za gardło i wywołuje ciarki na plecach - genialny reportaż o miłości
żądającej najwyższej ofiary, niczym z biblijnej przypowieści o Abrahamie. Niestety, z tą różnicą, że w moskiewskim szpitalu nie ukazał się dobry Jahwe, by zapobiec dzieciobójstwu. Bohaterka tego pięknego tekstu w imię miłości poświęciła wszystko, co najlepszego może mieć kobieta, za swoje uczucie płacąc najwyższą cenę, trwając przy konającym mężu. Przy człowieku, o którym pielęgniarki mówiły „To już nie człowiek, to reaktor, spalicie się oboje!”. Książkę wieńczy podobny, acz już nie tak mocny, reportaż o żonie likwidatora, który miał nadzieję, że miłość go ocali.

Czarnobyl jest dla autorki początkiem nowej historii, w której człowiek wstąpił w spór z poprzednimi wyobrażeniami o sobie i o świecie. Pragnęła napisać książkę nie o Czarnobylu, a o czarnobylskim uniwersum, o historii uporczywie pomijanej. Już w książce * Wojna nie ma w sobie nic z kobiety* pokazała, że jest znakomitą kolekcjonerką codzienności – uczuć, myśli i słów, wychwytującą „życie codzienne duszy, zwykłe dni zwykłych ludzi”. Dla nas Czarnobyl jest metaforą, symbolem, jednostką semantyczną; dla rozmówców Aleksijewicz – domem. Długo o nim nie pisała, nie chciała, rękę z piórem zatrzymywało poczucie tajemnicy, zagadka. Dobrze, że jednak w końcu postanowiła zmierzyć się z tą opowieścią, przywołać słowa tych, których świat runął. Tych, którzy żyją w ciągłym strachu, pierwszy strach spadł wszak z nieba i odtąd towarzyszy, stając się immanentną częścią historii o czarnobylskiej katastrofie. Towarzyszą mu również
notoryczne kłamstwa, niestety, przez autorkę powtarzane, przywoływane zapewne dla zwiększenia rozmiaru tragedii. Przeczytamy – na szczęście właściwie tylko w „informacji historycznej”, która z faktami nie ma wiele wspólnego – o gigantycznym wzroście zachorowań na nowotwory, o tysiącach ofiar i przerażających mutacjach genetycznych. Źródłem tej „prawdy” są dla autorki głównie materiały prasowe z 1996 roku; moim zdaniem zupełnie niepotrzebny to zabieg, bez którego te reportaże same by się obroniły jako piękna opowieść o człowieku czarnobylskim, osamotnionym, zdruzgotanym, pozostawionym samemu sobie. O człowieku, który musiał przetrwać katastrofę własnego światopoglądu, idei i wiary w to, że cokolwiek, od państwa po ideologię, może mu zapewnić bezpieczeństwo. Znakomity to zbiór, który bez wahania można postawić obok rwandyjskich reportaży Hatzfelda, również traktujących o ludziach postawionych naprzeciw utraty wczorajszych ideałów, ludziach, których dotychczasowy świat został w jednej chwili przenicowany,
redefiniowany i wypaczony. O tych, których nowa rzeczywistość przerosła, bowiem nie ma nikogo, kto byłby w stanie odpowiedzieć na cisnące się na usta pytania o sens, istotę, cel czy pryncypia nowej codzienności, która w jednej krótkiej chwili stała się przerażająco pusta.

d18lmfq
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d18lmfq