Trzeba przyznać, że dla bohaterów swojej najnowszej powieści Lesley Pearse nie miała za grosz litości. Wiele już czytało się o tragediach, zdradach, rozczarowaniach i dotkliwych upokorzeniach. Ale mało który autor był na tyle okrutny, by skumulować je wszystkie w jednym dziele i unieszczęśliwić własne postacie aż do tego stopnia, co Pearse. Na pierwszy rzut oka jest to więc historia naiwna, bo aż naszpikowana dramatycznym skomplikowaniem losów bohaterów, piętrzącymi się na ich drodze trudnościami i nieustannie doświadczaną podłością ludzką. Tyle tu tego, że spokojnie można by wzbogacić fabuły kolejnych kilku książek. I nie trzeba chyba mówić, jak bardzo książka traci przez to na autentyczności – o ile bowiem jesteśmy w stanie uwierzyć w jedno czy dwa nieszczęścia, o tyle w dziesięć jest już raczej trudno. Przypuszczam więc, że od fabularnej porażki tejże powieści autorkę uchronił wyłącznie jej narracyjny talent, który ma swoistą zdolność uwierzytelniania wszystkiego, co zdarzy jej się napisać. Mimo całej
niedorzeczności prezentowanej przez nią historii, książki nie sposób odrzucić. Czytelnik już na początku solidaryzuje się z główną bohaterką, by później stopniowo się z nią utożsamiać. Mówię oczywiście o czytelniku płci pięknej, bo – nie oszukujmy się – nie jest to literatura dla panów. Powieść ta jest stuprocentowo kobieca nie tylko przez wzgląd na postać autorki czy głównej bohaterki, ale przede wszystkim z racji sfeminizowania obowiązującego tu dyskursu i uczynienia jego przedmiotem typowo kobiecych rozterek. Świat, zaprezentowany przez Pearse, to świat bez wątpienia należący do mężczyzn – akcja powieści rozgrywa się w 1893 roku, kiedy to patriarchat był podstawową i stale obowiązującą formą organizacji rodziny. Wyjątkowość Gypsy polega na zaprezentowaniu zupełnie innego układu, w którym kobieta nie godzi się na uległość wobec mężczyzn i bierze los we własne ręce. Mamy tu więc zobrazowane bezpośrednie przeciwstawienie się konwenansom oraz subtelny zarys ewolucji, dokonującej się w kobiecym
światopoglądzie. Tytułowa bohaterka, której prawdziwe imię to Beth, będzie reprezentowała poglądy i zwyczaje uznawane wówczas za co najmniej nieobyczajne i wyraźnie nieprzystające do wizerunku szanującej się pani domu. A jednak z niemałym sukcesem uda jej się wkroczyć w męski świat i zająć w nim znaczącą pozycję.
W chwili rozpoczęcia akcji Beth ma szesnaście lat, starszego brata i kochających rodziców. Ojciec, będący miejscowym szewcem i zarazem jedynym żywicielem rodziny, z niewyjaśnionych bliżej przyczyn odbiera sobie życie, ściągając na dom powszechną hańbę. Choć dotąd rodzinie Boltonów żyło się w miarę dostatnie, oszczędności szybko się kończą i rozpoczyna się przykry proceder wyprzedawania majątku. Sprawę komplikuje fakt, że matka Beth spodziewa się dziecka i umiera wkrótce po jego narodzinach. Rodzeństwo, które samo nie miało czasu jeszcze dorosnąć, nagle zostaje bez rodziców i środków do życia. Sam szybko znajduje posadę, jednak przyznawana mu pensja nie wystarcza na wyżywienie całej trójki. Kiedy nie bardzo jest już co wyprzedawać, razem z Beth postanawiają wynająć część mieszkania. Pomysł okazuje się niezbyt szczęśliwy, gdyż przebywające pod ich dachem małżeństwo wiecznie się awanturuje i wykrada ich i tak skąpe zapasy. Z kolei wyrzucenie na bruk uciążliwych lokatorów doprowadza do okrutnej zemsty z ich
strony, w wyniku której rodzeństwo cudem ratuje się z pożaru, tracąc jednak cały dobytek. Z pomocą przychodzi im pracodawczyni Beth, która wraz z mężem nie może doczekać się własnego potomstwa i tym chętniej przygarnia całą trójkę. Ponieważ Sam postanawia zrealizować swoje marzenie o podróży do Ameryki, razem z Beth zostawiają siostrzyczkę pod opieką gospodarzy i udają się w daleką podróż.
Już na pokładzie płynącego do Nowego Jorku parowca rozpoczyna się muzyczna kariera Beth, której gra na skrzypcach przyciąga całe tłumy. Wtedy też poznaje ona Jacka, dobrego i skromnego chłopca, który szybko zakochuje się w niej bez pamięci. Niestety, uczucie to na długo pozostaje nieodwzajemnione, gdyż serce Beth skrada szarmancki hazardzista imieniem Theo. Nowe życie, którego wszyscy tak wyczekiwali, okazuje się niewiele łatwiejsze od poprzedniego – początkowo nie udaje im się znaleźć pracy, lokum, ani choćby przyjaciół. Nie do końca sprawdza się więc wizja pięknej Ameryki, postrzeganej przez bohaterów jako kraj wielkich możliwości, wolny od biedy i uprzedzeń, w którym każdy ma szanse szybko dorobić się fortuny. To przede wszystkim okrutne miejsce, zdominowane przez ciemne zaułki, cuchnące knajpy i niezliczone burdele. I gdy tylko Beth i Sam zaczną się w nim odnajdywać, sielankę przerwie bezlitosny właściciel salonu, w którym Beth i Sam otrzymali posadę. To z jego winy dziewczyna wkrótce zostanie porwana, a
po jej odbiciu dla całej czwórki rozpocznie się przykry czas ucieczek przed mściwymi wrogami. Zanim uda im się jako tako ustatkować, odwiedzą niejedno miasto i spotka ich niejeden zawód, którego głównym sprawcą zazwyczaj będzie Theo. Ostatecznie, miotani żądzą szybkiego wzbogacenia się, wyruszą na poszukiwanie złota. Nie wszystkim jednak dane będzie je odnaleźć…
O przygodach czwórki przyjaciół opowiadać można by długo. Tym bardziej, że Pearse, obdarzona niesamowitą wyobraźnią i talentem narracyjnym, komplikuje losy bohaterów na niemal wszystkie możliwe sposoby. Ważniejsze jednak wydają się inne kwestie, tak dobrze wyeksponowane przez wielowątkową fabułę. Mam tu na myśli przede wszystkim metamorfozę Beth, która w wyniku nagłego osierocenia staje przed koniecznością samodzielnego zadbania o własny los. Mimo namacalnej obecności rodzeństwa, Beth czuje się osamotniona – wie, że jest pozostawiona sama sobie, ze swoimi obawami i zmartwieniami, z całym bagażem problemów i kiepskimi perspektywami wybrnięcia z nich. Aby wyruszyć wraz z Samem, musi porzucić siostrę, której przez wiele miesięcy zastępowała matkę. Bez wykształcenia czy doświadczenia nie ma przed sobą zbyt wielu możliwości – może zostać opiekunką do dzieci, sprzątaczką czy praczką. Decydując się na występowanie w knajpach w roli skrzypaczki, ryzykuje wiele – wystawia się na publiczny osąd, sprzeciwia
konwenansom, wkracza w niebezpieczny świat mężczyzn. Jednocześnie spełnia jednak odwieczne marzenie o wielkiej karierze – każdy występ wzmacnia jej społeczną pozycję, a stale dopisująca publiczność ofiarowuje jej hojne napiwki. I chociaż niejedna kobieta wzgardziłaby zawodem skrzypaczki w miejscowych spelunach, to Beth czerpie z tego niemałą przyjemność – ma poczucie finansowej niezależności, powszechnego uznania i ogromnej satysfakcji z własnych dokonań.
Gypsy można określić mianem powieści inicjacyjnej, przy czym inicjacja ta ma wiele znaczeń. Pierwszy aspekt dotyczy oczywiście szeroko pojętej seksualności – Beth szybko dojrzewa, staje się świadomą swojej atrakcyjności kobietą, decyduje się na niejeden romans. Przekraczając próg dorosłości wkracza w zupełnie inną fazę swojego życia – oto porzuca stan niewinności, zdobywa się na coraz to nowsze doświadczenia, stara uchronić przed ciążą, która zgubiła jej matkę. Ponadto dojrzewa emocjonalnie, chce walczyć o swoją wolność i niezależność i dlatego właśnie decyduje się na taką a nie inną profesję. Przed śmiercią rodziców większość jej życia rozgrywała się w zaciszu domostwa. Teraz, wyrwana spod opiekuńczych skrzydeł matki, wkracza w świat kobieciarzy, hazardzistów i przestępców, dla których jedyną wartością jest pieniądz. Mamy tu więc do czynienia z narracją o dojrzewaniu zarówno fizycznym, jak i psychicznym – Beth z posłusznej córki i uległej kochanki zmienia się w kobietę silną i wyzwoloną, która zdaje
sobie sprawę ze swoich wdzięków oraz talentu, docenianego w każdym odwiedzanym mieście. Pod koniec powieści nie jest już tą samą, naiwną dziewczyną, która na myśl o pierwszym zakochaniu dostaje rumieńców. To kobieta doświadczona przez życie, niejednokrotnie zraniona i oszukana, a jednak wciąż twardo stąpająca po ziemi i szukająca szczęścia. A ilekroć wydaje się, że oto ma szanse je odnaleźć, akcja przybiera zupełnie inny obrót…